Pakt Merkel–Biden

Jacek Dziedzina

|

GN 30/2021 Otwarte

Śledząc politykę Zachodu wobec Rosji, można odnieść wrażenie, że na Kremlu wyczerpują się powoli… zapasy dobrego szampana.

Pakt Merkel–Biden

Nie ma bowiem wątpliwości, że Władimir Putin wraz ze świtą coraz częściej mają powody, by otwierać butelki szlachetnego trunku i świętować kolejne decyzje zachodnich przywódców, które torują drogę rosyjskiej ekspansji. Prym wiodą w tym oczywiście Niemcy, a w ostatnim czasie również Stany Zjednoczone. Niedawna wizyta Angeli Merkel w Białym Domu zakończyła się zawarciem porozumienia w sprawie gazociągu Nord Stream 2. W ramach umowy USA wstrzymują nakładanie sankcji na wykonawców niemiecko-rosyjskiego gazociągu, natomiast Niemcy mają zainwestować w ukraińskie projekty związane z „zieloną transformacją” i „zobowiązują się” do sankcji „w razie wrogich działań Rosji”.

I śmieszno, i straszno. Porozumieniem Merkel–Biden Niemcy i USA de facto wysyłają zielone światło Putinowi, który nie kryje swoich agresywnych planów względem Ukrainy, a i pozostałe państwa regionu, w tym Polska, mają powody do niepokoju. Po to przecież powstały obie nitki Nord Stream, by ominąć nie tylko Ukrainę, lecz także Polskę w tranzycie gazu do Europy Zachodniej. Jest to stosowana od lat polityka Kremla, w której surowce stanowią kluczowe narzędzie do szantażowania sąsiadów i uzależniania od siebie Zachodu. Najgorsze jest to, że Zachód o tym wszystkim wie. Pakt Merkel–Biden nie jest umową dwojga naiwnych przywódców. I odchodząca kanclerz Niemiec, i nowy prezydent USA zdają sobie sprawę z tego, że wszelkie ustępstwa wobec Rosji oznaczają kłopoty jej sąsiadów. Jakie są zatem powody tej uległości? O ile w przypadku poprzednika pani Merkel, Gerharda Schroedera, który po zakończeniu urzędowania oddał się pracy w zarządach rosyjskich koncernów, motywacja była w miarę czytelna, trudno podejrzewać, że i Merkel szykuje się do objęcia jakiejś posady z nadania Kremla – to mimo wszystko polityk innej klasy niż Schroeder. W przypadku Bidena sprawa też jest trudna, bo wprawdzie w czasie kampanii wyborczej jego sztab otrzymał pewną sumkę od lobbysty dbającego o interes Nord Stream 2, ale to jednak za mało na tak zasadniczy krok. Powód jest, niestety, taki sam jak zawsze: „wyższa konieczność”. USA potrzebują i Rosji, i Niemiec w konfrontacji z Chinami. Wprawdzie Niemcy nie zamierzają walczyć z Chinami, ale mają interes, by sprowadzać gaz z Rosji i stać się głównym jego dystrybutorem w Europie, co uderza w… interesy USA, które tracą w ten sposób możliwość zdominowania tego rynku swoimi dostawami. Waszyngton jest jednak gotowy zapłacić tę cenę, gdy w grę wchodzi o wiele poważniejsza rywalizacja z Chinami. Pytanie, jaką cenę zapłacą za to takie kraje jak Ukraina, Polska, Litwa czy Łotwa.•