Złoty, a skromny

Marcin Jakimowicz

Jak wyglądało świętowanie 50-lecia święceń Prymasa Tysiąclecia? Myślicie o wypełnionej katedrze, kolejce z gratulacjami i wielkiej pompie? Nic z tego! Prymas wspominał, jak kościelny podnosił… go z posadzki.

Złoty, a skromny

Wielkość ludzi poznaje się po ich pokorze. Msza na „złoty jubileusz” kapłaństwa kardynała Stefana Wyszyńskiego odbyła się… w bocznej kaplicy włocławskiej katedry przy asyście zaledwie kilku osób. Po cichu, bez żadnego nadęcia.

Prymas dziękował za pół wieku służby kapłańskiej w tej samej kaplicy, w której został wyświęcony w 1924 roku. Wówczas 23-letni diakon z Zuzeli nad Bugiem był tak słabiutki, że po „Litanii do wszystkich świętych” katedralny kościelny, pan Radomski musiał podnosić go z posadzki ze słowami: „Z takim zdrowiem to raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń”. Mówiło się, że „Wyszyńskiego święcą dla jednej Mszy, bo dłużej nie pożyje”.

Wyświęcono go po kolegach rocznikowych. Gdy 29 czerwca 1924 roku ci leżeli przed ołtarzem przyjmując święcenia kapłańskie, Wyszyński leżał samotnie w szpitalnej izolatce. „Od tamtej chwili czuję, że ciągnę nie swoimi siłami, tylko mocami Bożymi, dlatego niczego nie mogę przypisywać sobie, nie mogę zbyt dużo mówić o moim kapłaństwie, o tym, co miało miejsce w moim życiu, bo byłem tylko uległy Bogu” – pisał później – Moc udoskonala się w słabości”.