Słowo jak mało które

ks. Zbigniew Niemirski

|

GN 31/2015

Manna to nie tylko nazwa pokarmu, ale też synonim bezinteresownego daru Boga, który przychodzi jako pomoc w sytuacji wyglądającej na bez wyjścia.

Zbieranie manny Zbieranie manny
Obraz Jamesa Josepha Jacquesa Tissota z przełomu XIX i XX wieku
Wikimedia (PD)

Hebrajski zwrot „manhu”, który znaczy „Co to jest?”, stał się językowym źródłem rzeczownika „manna”. Przy czasem nieco różnej pisowni brzmi on tak samo i znaczy to samo w językach angielskim, czeskim, francuskim, hebrajskim, hiszpańskim, niemieckim, norweskim, polskim, portugalskim, rosyjskim, rumuńskim, słowackim, szwedzkim, a nawet węgierskim i wielu innych, nawet tak geograficznie odległych jak mongolski, kazachski czy malgaski. Manna to nie tylko nazwa pokarmu, ale też synonim bezinteresownego daru Boga, który przychodzi jako pomoc w sytuacji wyglądającej na bez wyjścia.

Dar manny i przepiórek przyszedł wtedy, gdy lud wędrujący przez pustynię do Ziemi Obiecanej zaczął idealizować czas niewoli. „W ziemi egipskiej, gdzieśmy zasiadali przed garnkami mięsa i chleb jadali do sytości” – wspominają Izraelici czasy, których tak naprawdę nie było, bo prawda była taka, że w Egipcie byli niewolnikami zmuszanymi do pracy ponad siły i że tam nie mogli przeżyć nowo narodzeni izraelscy chłopcy, a ich naród był skazany przez faraona na eksterminację. Historia zna wiele takich sytuacji, czasem są to wydarzenia odległe, a czasem bliskie.

Czy lęk przed nowym i nieznanym każe idealizować bolesną przeszłość? Ta biblijna opowieść wciąż powtarza się w dziejach wielu narodów, krajów i społeczności. Bóg w takich sytuacjach zawsze przynosi mannę i przepiórki. Izraelici idący przez pustynię, co pokazują realia tamtego regionu, rzeczywiście mogli żywić się przemieszczającymi się z Sudanu do Europy przepiórkami wędrownymi. Mogli też zbierać spadający z krzewów tamaryszkowych pokarm wytwarzany przez owady, który nazwano manną. Historyczne realia często dają się odczytać dopiero po jakimś czasie, niekiedy bardzo długim.

Najpierw z bliska widać niewiele, może tylko to, że udało się przetrwać. Potem, powoli, zaczyna być widać więcej, a na koniec pokazuje się pełny dziejowy sens. I wówczas trudno nie odnieść wrażenia, że ów ratunek był opatrznościowy, że był dziełem samego Boga, nigdy nieopuszczającego tych, którzy są Mu bliscy i których On wybrał.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.