Lekcje piłki nożnej

Jacek Wojtysiak

Tegoroczne piłkarskie Euro skończyło się, jak zwykle, poza stadionami. Na ulicach Rzymu przeszedł marsz triumfalny, a na ulicach Londynu toczyła się istna „wojna futbolowa”. Ma rację premier Włoch, że piłka „wyznacza w niezatarty sposób historię narodów”. I mówi o nich prawdę. 

Lekcje piłki nożnej

Pierwszą lekcję, jaką daje nam współczesna piłka nożna, jest lekcja o niej samej. Istnieje kilka teorii sportu, jednak w praktyce dominują dwie: sport jest popularnym i biznesowym widowiskiem lub jest wojną zastępczą. Piłka nożna znakomicie spełnia obie funkcje, choć ta druga nadaje jej znaczenia i splendoru. Tak, mecz piłkarski przypomina bitwę. Są w niej wodzowie, obrońcy i napastnicy. Jest w niej taktyka i twarda walka. I, co najważniejsze, są bohaterowie i są (niemal dosłownie rozumiane) ofiary. Zaplecze kadry piłkarskiej przypomina dziś sztab wojskowy z jego służbami logistycznymi, wywiadowczymi, analitycznymi, medycznymi itp. W ich pracy chodzi o zwycięstwo przy jak najmniejszej ilości kosztów i strat. 

Dlaczego piłka nożna jest wojną zastępczą? Dlatego, że skupia masowe emocje wokół „swoich”, a w życiu społecznym nie wyeliminowano (i chyba do końca świata nie wyeliminuje się) opozycji między „swoimi” a (większymi lub mniejszymi) „przeciwnikami”. Świat po grzechu pierworodnym jest światem braków, a tam, gdzie są braki, tam jest walka o to, by – kosztem innych – mieć to, czego może zabraknąć. Instynkt walki tak mocno wszedł nam w krew, że nawet gdy nie prowadzimy wojen zbrojnych, symbolicznie bronimy naszą wspólnotę. Mecze piłkarskie w miarę realistycznie i w miarę pokojowo ten instynkt wyrażają. Dzięki nim nasze wspólnoty – czy to lokalne, czy to (tym bardziej) narodowe – doznają konsolidacji, a złe emocje (z pewnymi perturbacjami) ulatują w powietrze. 

Piłka nożna – będąc wojną zastępczą – uczy nas, że świat bez wojen jest utopią. To, co możemy zrobić, to przekształcić wojny zbrojne w wojny bezkrwawe, bardziej sprawiedliwe i bardziej cywilizowane. Zamiast bić się na froncie, lepiej konkurować na boisku. Niestety, gra na stadionie przechodzi nieraz w bijatykę na ulicach. Świadczy to jednak nie tylko o tym, że wśród kibiców znajdują się też radykałowie i przestępcy. Skrajne postawy są bowiem zdegenerowaną pochodną dominujących emocji. Te ostatnie zaś wyrażają drzemiące w nas urazy, niezaspokojone potrzeby, lęki lub kompleksy. Świat jest pełen wojen, a w piłce nożnej symbolicznie kontynuujemy niektóre z nich, odgrywając swe realne porażki lub potwierdzając swoją wyższość. 

Europejskie elity – po doświadczeniach dwóch strasznych wojen światowych – postawiły na edukację (lub raczej retorykę) antynacjonalistyczną. Być może (częściowo) dzięki niej Unia Europejska jest w zasadzie wolna od wojen zbrojnych. Nie jest jednak wolna od – jawnych lub ukrytych – konfliktów między narodami. Konfliktów o pieniądze, o źródła energii, o wizerunek i o dominację. W kontekście tych konfliktów walka o trofeum UEFA może wydawać się mało znacząca. W gruncie rzeczy jednak walka ta – i skupione wokół niej emocje – odzwierciedla (a może i wzmacnia) siłę realnych konfliktów międzynarodowych. A w walce tej i w tych konfliktach ostatecznie wygrywają wielkie państwa starej Unii. 

I jeszcze jedna lekcja. W europejskim podziale ról przyszło nam – decyzją władcy (lub władców) tego świata – pełnić (z nielicznymi wyjątkami) funkcje średnich najemników lub podwykonawców oraz konsumentów drugiego rzędu. Nasze pozycje wyjściowe są słabe. Nie znaczy to jednak, że we wszystkich (sportowych i pozasportowych) rozgrywkach musimy – jak na Euro – odpadać w pierwszej kolejności. Pracowita miłość do własnego narodu – większa niż do narodów innych – jest postawą naturalną. W postawie takiej (o ile nie przechodzi w nienawiść do innych) nie ma też nic złego. Więcej, skoro jesteśmy narodem słabszym, postawa taka jest sprawiedliwa i moralnie szlachetna. Jeśli mamy zacząć wreszcie (na nasza miarę) wygrywać, musimy o tej prawdzie pamiętać.