Chrześcijanie św. Tomasza

Jarosław Dudała Jarosław Dudała

publikacja 03.07.2021 07:30

Do dziś w Indiach pokutuje przekonanie, że chrześcijanie łacińscy to nieco „gorszy sort”. Ale jeśli ktoś wywodzi się z dawnych chrześcijan syryjskich, to traktowany jest na równi z braminami – o tzw. chrześcijanach św. Tomasza w dniu jego wspomnienia liturgicznego mówi ks. dr hab. prof. UO Mateusz R. Potoczny, znawca i badacz chrześcijańskiego Wschodu, dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.

Chrześcijanie św. Tomasza Ingres kard. Basiolisa Clemisa po konsystorzu w 2012 r. ks. Rafał M. Potoczny

Jarosław Dudała: Zaraz, zaraz... Gdzie to ksiądz studiował?! W Indiach? Zaskakujące jak na polskiego wykładowcę liturgiki...

Ks. prof. Mateusz R. Potoczny: Tak, studiowałem i do dziś współpracuję z Ekumenicznym Instytutem Badawczym św. Efrema przy Uniwersytecie Mahatmy Gandhiego w Kottayam na południu Indii. Zajmuję się tamtejszymi chrześcijanami św. Tomasza.

Ilu ich jest?

W skali całego kraju to jest około 2 proc. – ale z 1,5 miliarda mieszkańców. Za to w stanie Kerala na południu stanowią oni około 20-25 proc. obywateli.

Skąd w ogóle wzięli się chrześcijanie w Indiach? To pozostałość po czasach kolonialnych?

No właśnie nie! Takie myślenie to przykład zachodnioeuropejskiego spojrzenia na Indie: kojarzymy początek tamtejszego chrześcijaństwa z Portugalczykami, okresem wielkich odkryć geograficznych... Dla przeciętnego człowieka Zachodu wszystko, co w Indiach chrześcijańskie rozpoczęło się wraz z przybyciem Europejczyków. A to zupełnie nie tak. Indyjscy chrześcijanie mówią, że są potomkami ludzi ochrzczonych przez św. Tomasza Apostoła. Miał on tam dotrzeć około 52 r.

To fakt czy legenda?

Ha! Jak pan będzie rozmawiał z chrześcijanami w Indiach, to każdy panu powie, że to fakt. Stuprocentowych dowodów historycznych na potwierdzenie tego nie ma, ale nie ma też jasnych dowodów, które by temu przeczyły. Jest wiele elementów, które potwierdzają, że Tomasz mógł tam dotrzeć. Handel między Bliskim Wschodem a Keralą był bardzo dobrze rozwinięty przynajmniej od I w. p.n.e. Były tam wspólnoty żydowskie...

Izraelici w starożytnych Indiach?!

Oczywiście! Badacze mówią, że pierwsi Żydzi pojawili się tam jeszcze w czasach króla Salomona. W starożytności z całą pewnością istniały relacje między Jerozolimą a Indiami południowymi. Teoretycznie Tomasz mógł więc tam dotrzeć. Do dziś w Ernakulam i Kochin żyją tzw. biali i czarni Żydzi – po wielkim exodusie w latach 40. i 50. XX w. jest ich w Indiach bardzo niewielu, ale jednak są.
Wracając jednak do chrześcijan: historycznie rzecz biorąc, w II-III w. po Chrystusie na pewno byli oni już w Indiach.

W II-III w.?!

Tak. Mamy podania patrystyczne z tego okresu, które mówią o ich obecności.

Chce Ksiądz powiedzieć, że prawie tysiąc lat przed chrztem Mieszka I w Indiach byli już czarnoskórzy chrześcijanie w turbanach?

Czy w turbanach – tego nie wiem. Ale na pewno byli. I kiedy my byliśmy jeszcze głęboko w puszczy, oni płacili już krwią za swoją wiarę.

Chrześcijanie św. Tomasza   ks. prof. Mateusz R. Potoczny arch ks. MRP

Byli prześladowani?

Jak na cały świecie. Mieli okresy prosperity, ale były i czasy prześladowań.

Kiedy?

To zależało od aktualnego króla. Według apokryfów, które mówią o misji św. Tomasza, w jednym z indyjskich królestw panował władca o imieniu Guandaphur, który z początku nie sprzyjał chrześcijanom, ale potem miał mieć proroczy sen, który sprawił, że chrześcijanie mieli u niego raj na ziemi. Ale już inny król, Mazdaj, miał być im totalnie przeciwny.

Oczywiście, bazujemy tu na podaniach, które nie są do końca sprawdzone, ale są bardzo prawdopodobne.

Apokryfy to księgi o tematyce biblijnej, nie uważane jednak za natchnione i wobec tego niewchodzące w skład Pisma Świętego.

Tak. Jeden z nich to "Historia Judy Tomasza". Według niej, Tomasz przybył do Indii drogą lądową. Po drodze miał też ewangelizować Mezopotamię, Persję (obecny Iran) i ziemie należące dziś do Pakistanu. To właśnie ten tekst mówi o wspomnianym wyżej Guandaphurze, który miał ściągnąć Tomasza do Indii, aby ten zbudował mu piękny pałac. Król miał na ten cel przekazać ogromną sumę pieniędzy. Gdy okazało się, że pałac nie powstał, rozgniewany Guandaphur miał zamiar stracić Tomasza. Ten jednak zapewnił, że pieniądze rozdał potrzebującym, a piękny pałac zbudował królowi w niebie. Później przyszedł wspomniany sen i król został ochrzczony.
Inna tradycja mówi, że św. Tomasz przybył na południe Indii drogą morską. Założył tam siedem Kościołów, w których dziś jest tam siedem miast i wielkie sanktuaria, które powołują się na tomaszowe pochodzenie. Z kolei na przedmieściach Ćennaj (Madras), w Mylapore, znajduje się grób św. Tomasza – pusty, bo ciało świętego miało być przetransportowane do Edessy.

Chrześcijanie św. Tomasza   Dzieci indyjskie przebrane za Adama i Ewę ks. Rafał M. Potoczny

Co było później, w średniowieczu i aż do odkrycia przez Vasco da Gamę morskiej drogi do Indii na przełomie XV i XVI w.?

Mamy tu sporą dziurę faktograficzną. Wiemy na pewno, że w na przełomie V-VI w. wielka rzesza chrześcijan prześladowanych na Bliskim Wschodzie wyemigrowała pod wodzą kupca Tomasza z Kany na południe Indii. To ostatni pewny ślad historyczny, potem trop się urywa na wiele stuleci, chociaż chrześcijanie na pewno tam byli. Świadczą o tym podania podróżników, jak również niektóre manuskrypty, których datacja nie pozostawia wątpliwości.

To może zapytajmy, czy Vasco da Gama i jego następcy spotkali w Indiach rdzennych chrześcijan?

Tak, spotkali! Wtedy zaczęły się dyskusję nad tym, kim oni właściwie są.

W średniowieczu zwierzchnictwo nad nimi sprawowali patriarchowie syryjscy: z Bagdadu albo Antiochii. Potem przypłynęli Portugalczycy, przypłynęli także europejscy biskupi – najsłynniejszym z nich był jezuita Francis Ross – spotkali indyjskich chrześcijan i powiedzieli im: "OK, możecie być chrześcijanami, ale jak chcecie być zbawieni, to droga jest tylko i wyłącznie jedna: rzymska. Dlatego musicie zmienić wyznanie".  Wtedy zaczęły się podziały wśród chrześcijan św. Tomasza. Jedni mówili: "Nie możemy się zaprzeć chrześcijaństwa, które od tysiąca lat jest naszym dziedzictwem". Inni mówili: "Ale jeśli mamy być zbawieni, to musimy wejść w unię z Rzymem".

Od tamtego czasu zaczęły powstawać inne wspólnoty, m.in. Kościół syromalabarski – grupa chrześcijan obrządku syro-orientalnego, która przyjęła jurysdykcję Rzymu. Wtedy też zaczęła się, niestety, bardzo silna latynizacja: "Jeśli chcecie się modlić prawdziwie, to musicie sprawować Mszę świętą rzymską" itd. To trwało przez wieki.

W 1599 r. w. miał miejsce ważny synod w Diamper, którego zadaniem była ostateczna latynizacja. W proteście wobec kościelnej polityki Portugalczyków w 1653 r. grupa lokalnych chrześcijan pod wodzą archidiakona Indii złożyła przysięgę pod krzyżem w Mattanchery (tzw. Koonan Kurishu Sathyam), którą można streścić słowami: "My się nie zaprzemy naszego dziedzictwa". To był ważny moment, w którym wielu chrześcijan św. Tomasza zdecydowało, że nie będzie wchodzić w relacje z łacinnikami.

Dziś te denominacje chrześcijańskie są bardzo różnorodne i jest ich – przynajmniej tych głównych – siedem. Powstawały przez pączkowanie: wystarczyło, że ktoś wszedł w unię z jakimś patriarchą na Bliskim Wschodzie i już tworzył nowy Kościół. Sporo nowości wniosły tu również misje wspólnot protestanckich.

Co ciekawe, jeśli ktoś się wywodzi z tych dawnych chrześcijan syryjskich, to traktowany jest w społeczeństwie indyjskim na równi z braminami – to stosunkowo wysoki status. Natomiast lokalni chrześcijanie łacińscy traktowani są niemal jak pariasi – najniższa kasta. Dlaczego? Dlatego że kiedy przybyli tam Portugalczycy, najłatwiej było im ewangelizować tych, którzy byli tzw. bezkastowcami. Oni nie mieli nic do stracenia, a mogli zyskać co najmniej poczucie godności. Do dziś w Indiach pokutuje jednak przekonanie, że chrześcijanie łacińscy to nieco „gorszy sort”. Warto jednak dodać, że dotyczy to jedynie lokalnych wiernych Kościoła rzymskokatolickiego.

Dziś Indie to kraj głównie hinduistyczny. A w jakim otoczeniu religijnym żyli tamtejsi chrześcijanie w poprzednich wiekach?

To zależy od regionu. Chrześcijanie zamieszkiwali głównie wybrzeże Malabaru. Jest to obecnie stan Kerala, trochę także stan Tamil Nadu. Rozrośli się na tyle, że przez wieki stanowili tam według różnych źródeł 20-40 proc. społeczeństwach. Przedstawiciele pozostałych religii to byli oczywiście hinduiści. Na południu nie było i nie ma raczej buddystów. W średniowieczu zaczęli natomiast przybywać muzułmanie.

Niezły miks...

Tak, chrześcijańskie wyznania zakorzenione w tradycji Wschodu (m.in. syromalabarskie i syromalankarskie, które pozostają w jedności z Rzymem) przez prawie dwa tysiące lat musiały wkomponowywać się w ten religijny tygiel. Dziś mówią o sobie, że są hinduistyczni w kulturze, chrześcijańscy w religii i orientalni w kulcie. Używają do niego typowych hinduistycznych lamp, kolorów, organizują festiwale. Zapach kadzidła w świątyni chrześcijańskiej jest właściwie taki sam, jak w świątyni hinduistycznej. Wszyscy uczestnicy liturgii zgodnie z miejscowym zwyczajem są bez obuwia – dotyczy to wiernych świeckich, jak również celebransów. Używają charakterystycznych kolorowych parasoli. W niektóre święta rozsypują w prezbiteriach mnóstwo kwiatów.

Chrześcijanie św. Tomasza   Mężczyzna modlący się w jednym z indyjskich kościołów ks. Rafał M. Potoczny

Sprawują orientalną liturgię w oparciu o tradycję Antiochii, Seleucji-Ktezyfonu i Bagdadu, coraz częściej w języku malajalam, chociaż zdarza się również użycie języka syryjskiego (pełni on funkcję podobna do łaciny w naszej liturgii). Liturgia jest często porównywalna z tą, którą mogliśmy zobaczyć przy okazji wizyty papieża Franciszka w Iraku. (Nie mówię tu o chrześcijanach łacińskich – ich liturgia wygląda mniej więcej tak, jak nasza.) Dlatego trudno byłoby powiedzieć, że ci orientalni chrześcijanie są w Indiach elementem obcym. Są integralnym komponentem społeczeństwa. Trzeba powiedzieć, że są oni częścią Indii – bardzo specyficzną, rozwijającą się od prawie dwóch tysięcy lat. To są właśnie „chrześcijanie św. Tomasza”.

Jeśli wierzyć objawieniom bł. Anny Katarzyny Emmerich, a raczej ich wersji spisanej przez pisarza Clemensa Brentano (traktowanej przez Kościół jako wątpliwa), to św. Tomaszowi zawdzięczamy odkrycie faktu Wniebowzięcia Matki Bożej. Otóż św. Tomasz miał się spóźnić na pożegnalne spotkanie apostołów z Maryją. (To był już drugi raz –wcześniej nie było go w Wieczerniku, gdy pojawił się w nim zmartwychwstały Jezus.) Gdy Tomasz przybył, Matka Boża była już pochowana. On jednak uparł się, że chce się z Nią pożegnać. Gdy otwarto grób, okazał się pusty. Czy tradycja Wschodu mówi coś na ten temat?

W patrystycznej nauce Kościoła – na ile ją znam – nie ma o tym wzmianki. Ja w każdym razie nie zetknąłem się z nią. Istnieje jednak średniowieczna legenda, dość często obrazowana w sztuce, według której Tomasz – nieobecny podczas Wniebowzięcia NMP – miał doznać Jej objawienia i na dowód prawdziwości cudu miał otrzymać pasek od sukni, w której Maryja została wzięta do nieba. Jednak jest to raczej podanie pobożnościowe-życzeniowe.