Pełne ręce roboty

Marcin Jakimowicz

Dlaczego czułem się tak pusty i wypalony, skoro przez cały dzień robiłem tyle rzeczy dla Boga? Co poszło nie tak?

Pełne ręce roboty

Harówka. Przed kilkoma dniami od świtu robiłem mnóstwo rzeczy dla Boga. Takie było zamówienie… Młyn był taki, że nie było czasu się pomodlić. Wieczorem czułem się kompletnie wypalony.

To zapętlenie kusi nas zawsze pozorami dobra. Ostatecznie jednak okazuje się, że robienie rzeczy „dla Niego”, bez zanurzenia się w Nim i pytania, jaka była Jego wola, jest wybieganiem przed szereg, ewangelizacyjną harówką Pomysłowego Dobromira i ślepą uliczką, na końcu której zderzymy się z jednym jedynym znakiem. Znajdziemy na nim słowo „rozczarowanie”. Nie idźcie tą drogą…

W oryginale Dziejów Apostolskich nie czytamy: „Apostołowie z wielką mocą dawali świadectwo o zmartwychwstaniu Pana”. Czytamy: „wielką mocą”. Bez przyimka. Wszystko mogę „w Tym”, który mnie umacnia, nie „z Tym”.

- Wieża Babel została wzniesiona dla Boga, ale Bogu się to nie podobało, bo nie była budowana w Nim i z Nim, według Jego zamysłów i Jego słów, tylko dla Niego - opowiadał mi o Tomasz Nowak, dominikanin. - Czym różni się robienie rzeczy „dla Boga” od robienia rzeczy „z Bogiem”? Wszystkim! Choć pozornie nie różni się niczym, tylko źródło jest inne. Inspiracją ma być słowo od Boga, czyli natchnienie, które mnie posyła, żebym coś robił albo czegoś nie robił. Trzeba rozeznać, czy przychodząca do mnie myśl jest od Boga, czy jest to zwiedzenie od Złego. Mocne wrażenie wywarły na mnie słowa z konferencji arcybiskupa Rysia, który mówił, że jeżeli masz chęć coś robić, a nie wypływa to ze słowa, czyli od Pana Boga, to usiądź i poczekaj, aż ci przejdzie. Najczęściej reagujemy dopiero wtedy, kiedy dojdzie do katastrofy, a nasze dzieło okaże się puste, nierodzące życia. Różnica jest taka, że Bóg jest stworzycielem, i to naturalne, że każde słowo, które wypowiada, staje się rzeczywistością, natomiast nasze słowo nie ma takiej mocy. Jeśli zorientujemy się w trakcie, możemy prosić Boga, aby w swoim miłosierdziu wkroczył i pomógł nam tchnąć w to nasze dzieło iskrę życia. Herbie Hancock opowiadał kiedyś o Milesie Davisie, że zagrali świetną trasę, ale niestety pod koniec Hancock zafałszował i to tak strasznie, że ani on sam, ani nikt inny nie mógł się tego po nim spodziewać. I to było właśnie największe doświadczenie Hancocka z Davisem, który podchwycił ten fałszywy dźwięk, rozwinął z niego utwór i nadał mu zupełnie nowy charakter. A Pan Bóg jest przecież lepszym jazzmanem od Milesa Davisa.

„Jeżeli masz chęć coś robić, a nie wypływa to od Pana Boga, to usiądź i poczekaj, aż ci przejdzie”. Siadam i czekam.