Zachęta do szczepień nie może mieć formy represji dla niezaszczepionych

Wojciech Teister

Pomysł prof. Piekarskiej, by niezaszczepieni płacili za swoje leczenie covid-19 jest kuriozalny, bo utrudnia dostęp do leczenia ubezpieczonych pacjentów, którzy rezygnują z nieobowiązkowych szczepień. Czym innym jest zachęta dla zaszczepionych, czym innym represja dla niezaszczepionych.

Zachęta do szczepień nie może mieć formy represji dla niezaszczepionych

W Polce, która jest jednym z najbardziej dotkniętych epidemią covid-19 państw na świecie, chęć zaszczepienia przeciw tej chorobie wyraża nieco ponad 2/3 społeczeństwa. Aż 30 proc. lokalnej populacji szczepić się nie chce, chociaż szczepionki są w tej chwili jedynym wysokoskutecznym środkiem, który pozwala znacząco ograniczyć ryzyko zachorowania a przez to przyczynić się do normalizacji życia i otwarcia gospodarki. Pokazują to wyraźnie dane z Wielkiej Brytanii i Izraela, gdzie już po otrzymaniu przynajmniej jednej dawki szczepionki przez ok. 60 proc. społeczeństwa liczba zakażeń i zgonów spowodowanych covid-19 spadły do bardzo niskich poziomów, kolejne ograniczenia w życiu społecznym są znoszone, a szczegółowe dane pokazują, że poprawa sytuacji ma bezpośredni związek ze szczepieniami - w ogólnej liczbie zakażeń osoby niezaszczepione stanowią grupę kilkunastokrotnie większą niż zaszczepieni, i to pomimo tego, że większość zaszczepionych nie otrzymała jeszcze drugiej dawki preparatu.

Tymczasem nieufność Polek i Polaków do szczepień jest duża (choć po przejściu wiosennej fali zakażeń odsetek chętnych i tak wzrósł). Eksperci szukają sposobu jak zachęcić do decyzji o zaszczepieniu. Jedną z propozycji, która wzbudziła spore kontrowersje, padła ze strony prof. Anny Piekarskiej z zespołu Rady Medycznej przy premierze. Jej zdaniem osoby, które nie zdecydują się na zaszczepienie powinny płacić za swoje leczenie, jeśli zachorują na covid-19.

Taka propozycja powinna wzbudzić opór również wśród gorących zwolenników szczepień populacyjnych, a powodów ku temu jest kilka.

Po pierwsze w Polsce szczepienia przeciw covid-19 są szczepieniami nieobowiązkowymi. Jak chyba wszystkie państwa UE przyjęliśmy wariant dobrowolności takich szczepień. W tej sytuacji osoba, która na szczepienie nie nie decyduje, nie uchyla się od obowiązku, tylko nie korzysta ze swojego prawa. Nie ma więc żadnej podstawy, by ponosiła z tego powodu inne konsekwencje niż ewentualne skutki zachorowania. Jeśli jest osobą ubezpieczoną, przysługuje jej takie samo prawo do leczenia, jak ubezpieczonym i zaszczepionym Polakom. Ograniczanie tych podstawowych i gwarantowanych praw ze względu na nieprzyjęcie nieobowiązkowej przecież szczepionki, miałoby charakter represyjny i budziłoby wątpliwości co do zgodności z Konstytucją.  

Po drugie rozwiązanie proponowane przez prof. Piekarską być może zachęci część sceptyków do zaszczepienia, ale w skali makro skutki takiego rozwiązania mogą być opłakane dla zdrowia publicznego. Dlaczego? Ci, którzy rezygnują ze szczepień to w sporej mierze osoby, które nie wierzą, że covid-19 to poważna choroba, która niesie ze sobą duże ryzyko ciężkiego przebiegu i dalszych powikłań. Ich zdaniem bardziej ryzykowne jest szczepienie, dlatego szczepić się nie chcą. Jeśli państwo wprowadziłoby odpłatność za leczenie covid-19 u niezaszczepionych, spora część tej grupy, ta szczególnie mocno obawiająca się szczepień, nie zdecyduje się na zaszczepienie, ale w przypadku zainfekowania i rozwoju choroby będzie po prostu unikać pomocy medycznej, tak długo, jak to możliwe. W efekcie będzie roznosić wirusa dalej i zakażać osoby, które znajdują się w kilkuprocentowej grupie, u której szczepionka nie wykształciła odporności oraz te, które ze względu na przeciwwskazania medyczne szczepić się nie mogą. Ostatecznie więc to te grupy społeczne poniosą najpoważniejsze konsekwencje.

Po trzecie - nie każdy kto chce, może się zaszczepić. Wcielając w życie taki pomysł należałoby stworzyć możliwości weryfikacji, kto nie zaszczepił się, bo nie chciał, a kto tego nie zrobił, bo nie mógł.

Jest jednak jeszcze jeden aspekt, który warto zauważyć w odniesieniu do punktu pierwszego. O ile dodatkowe obciążenia finansowe za leczenie osób niezaszczepionych miałyby ewidentnie charakter represyjny, o tyle już pozytywne zachęty (np. zwolnienia z niektórych obowiązujących w czasie epidemii rygorów, jak wymóg przedstawienia negatywnego wyniku testu na SARS-CoV-2 przy podróży zagranicznej) dla osób zaszczepionych są już nie represją, a przywilejem. Ot naturalną konsekwencją wolności wyboru, między czymś a czymś. A to z tego prostego powodu, że konkretne ograniczenia dotyczą nas wszystkich i decyzja o niezaszczepieniu nie nakłada na osobę dodatkowych obciążeń. Takie rozwiązanie nie odbiera też podstawowych praw, jakimi jest np. prawo do leczenia, a jedynie daje wybór sposobu korzystania z konkretnych dóbr, przy jednoczesnej minimalizacji ryzyka rozprzestrzeniania choroby zakaźnej. Nawet jednak przy takim rozwiązaniu państwo powinno stworzyć mechanizm zwolnienia z kosztów przeprowadzenia testu dla osób, które ze względu na medyczne przeciwwskazania do szczepienia, możliwości takiego wyboru nie mają.

Przywileje i zachęty dla osób zmniejszających ryzyko swojego zachorowania, a przez to obciążenia systemu ochrony zdrowia, są zresztą działaniem z gruntu wolnościowym i powinny znaleźć zrozumienie szczególnie wśród tych antyszczepionkowców, którzy jednocześnie są zwolennikami całkowitej prywatyzacji ochrony zdrowia, likwidacji państwowych ubezpieczeń i przejścia na system ubezpieczeń prywatnych. Jest przecież oczywistą sprawą, że gdyby ich marzenie się urzeczywistniło, to stawka takiego ubezpieczenia dla osób zaszczepionych byłaby znacząco niższa, niż u tych, którzy ze szczepienia rezygnują, a przywilej niższego ubezpieczenia wynikałby wprost z faktu, że zaszczepieni, o niskim ryzyku zachorowania, generują dużo niższe koszty leczenia. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko jednocześnie.