Czy potrzebujemy polskiej drogi synodalnej w Kościele?

Aleksander Bańka

Dla wielu brzmi to groźnie, niemal złowieszczo. Budzi uzasadnione podejrzenia, że już samo stawianie tego rodzaju pytań jest jakąś próbą przemycenia do Polski niemieckich wzorców kościelnej reformy. A ta w oczach niektórych jawi się raczej jako przejaw modernizmu i ostatecznego upadku katolickiej ortodoksji. Czy jednak stawiając pytanie o konieczność reform w polskim Kościele, nieuchronnie musimy powielać model niemieckiej drogi synodalnej?

Czy potrzebujemy polskiej drogi synodalnej w Kościele?

Odpowiem od razu: nie tylko nie musimy, ale nawet nie powinniśmy. Kościół w Polsce ma swoją specyfikę, niepowtarzalność i pewne uwarunkowania kulturowe, których nie sposób nie uwzględnić, podejmując próbę jakiejkolwiek reformy. Ma również swoje problemy wymagające odrębnej, spokojnej refleksji, dialogu i rozwiązań, które nie będą mechanicznym kopiowaniem pomysłów testowanych obecnie za naszą zachodnią granicą, pomysłów – dopowiedzmy to – budzących co najmniej uzasadniony niepokój. O co więc chodziłoby w koncepcji polskiej drogi synodalnej? Nie tylko o same zmiany, ale także o styl pracy nad nimi. Owszem, Kościół w Polsce boryka się dziś z wychodzącymi na jaw skandalami, czy też, jak twierdzi wielu, ze zbyt silnymi związkami z klasą polityczną. Jednak Kościół w Polsce to również nasilający się proces odchodzenia od wiary widoczny zwłaszcza u ludzi młodych, a także ogromny spadek społecznego zaufania do autorytetu biskupów, połączony z kwestionowaniem nie tyle prywatnych wypowiedzi niektórych z nich, co głosu Episkopatu jako całości; dalej – to kontestowanie papieża Franciszka czy też – patrząc szerzej – całego dziedzictwa Soboru Watykańskiego II powiązane z radykalizacją środowisk głoszących źle rozumiany tradycjonalizm.

Realia polskiego Kościoła to także wieloaspektowe podziały – nie tylko po linii preferencji politycznych, które dobitnie ujawniły minione wybory prezydenckie, ale także w kwestii stosunku do najbardziej aktualnych problemów (między innymi tych związanych z pandemią). Ponadto, polski Kościół to również kryzys powołań, problemy z dyscypliną niektórych prezbiterów, liczne, pojawiające się w przestrzeni medialnej nauczania obarczone często poważnymi błędami teologicznymi, a także pachnące gnozą i dualizmem poglądy na wiarę i jej praktykowanie coraz chętniej przyjmowane przez niemałą grupę wiernych. Problemy te można by mnożyć jeszcze dalej – zwłaszcza w kontekście padających z różnych stron zarzutów odklejania się hierarchii od rzeczywistości, klerykalizmu, braku jedności w myśleniu i działaniu, czy wreszcie tego, co rzuca się w oczy wszystkim śledzącymi media społecznościowe i rozmaite internetowe fora: niewyobrażalnej agresji, hejtu, rywalizacji, nienawiści oraz różnych form bratobójczej walki wśród chrześcijan. Czy można czekać aż te oraz inne jeszcze problemy rozwiążą się same? Celowo nie wymieniam w tym miejscu klasycznych tematów, takich jak kwestie bioetyczne, priorytety duszpasterskie, kształt katechezy, wspieranie rodziny, ewangelizacja czy obecność w mediach, oraz wiele jeszcze innych tematów w sposób oczywisty wymagających podjęcia. Skupiam się raczej na problemach i to wyłącznie na ich wąskim wycinku, mając równocześnie świadomość, że z pewnością nie wszystkim z nich można w prosty sposób zaradzić. Nie znaczy to jednak, że możemy z tym czekać.  

Pytanie o polską drogę synodalną jest więc pytaniem o stworzenie odpowiedniej przestrzeni, w której nabrzmiewające problemy mogłyby zostać wypowiedziane, nazwane i w odpowiedni sposób przedyskutowane. To kwestia ukonstytuowania sprzyjającego środowiska dialogu, w którym miałyby szansą wziąć udział rozmaite strony eklezjalnej dyskusji. W gruncie rzeczy chodzi bowiem nie o dialog puszczony na żywioł i pozostawiony samopas, ale taki, który zyskałby przełożenie na określone rozwiązania oraz idące z nimi w parze decyzje strukturalne. Sposób, w jaki do tej pory Kościół w Polsce próbował radzić sobie z rozmaitymi kryzysami, przypomina nieustanne gaszenie ciągle wybuchających pożarów. Może więc nadszedł już czas ich wzniecania w pozytywnym tego słowa znaczeniu – przez stworzenie przestrzeni sprzyjającej temu, aby w systematyczny, uporządkowany, a przede wszystkim konstruktywny sposób duchowni i świeccy reprezentujący różne środowiska w polskim Kościele mogli spotkać się wspólnie i wypracować koncepcję jego dalszej drogi. Nie musimy przy tym wcale kopiować rozwiązań niemieckich. Możemy na podobne pytania znaleźć nasze własne odpowiedzi, udzielone w pełnej jedności z papieżem. Ważne, żebyśmy chcieli ich wspólnie poszukać, póki jeszcze są w Kościele ci, którzy w ogóle chcą o nim rozmawiać.