Drogi (między)krzyżowe

Agata Puścikowska

|

GN 13/2021

publikacja 01.04.2021 00:00

Każdy ma swój krzyż. Niebieski – prawosławny, szary – katolicki, życiowy, kaleki, samotny, obolały… Ponieść go razem trzeba.

Pan Mikołaj to twardy człowiek. Ale i on potrzebuje pomocy. Lekarze hospicyjni odwiedzają go regularnie. Pan Mikołaj to twardy człowiek. Ale i on potrzebuje pomocy. Lekarze hospicyjni odwiedzają go regularnie.
Agata Puścikowska /foto gość

Marcowe, podlaskie drogi już rozmarzły. Przejechać trudno, samochód kołysze się na boki. Grząsko, a w dodatku gdzieniegdzie kurczowo trzyma się śnieg, jakby zima nadal walczyła z wiosną. Jeden fałszywy ruch kierownicą i można się tu zatrzymać na dłużej, zapaść w błocie po felgi. Tylko pomocy drogowej nie będzie jak wezwać, bo zasięgu brak. A przecież pan Mikołaj rany w jedynej nodze nie opatrzy sobie sam. Matka boleściwa i jej syn czekają na wizytę. A pan Mirosław i Aniela prócz badania potrzebują skutecznego jak najlepszy balsam przyjaznego słowa. Więc do przodu. Żegnając się przy rozstajnych ścieżkach, na których jedyne tu znaki drogowe: krzyż niebieski – prawosławny i krzyż szary – katolicki wspólnie wskazują jedyną, dobrą drogę.

Stacja: samotność

Gęsty las, gdzieniegdzie stara wieś. Zamieszkanych domostw jak na lekarstwo, więc i z lekarstwem trudno. Trzeba dowozić. Dom pana Mikołaja, drewniany, niewielki, od asfaltówki oddalony jest o jakieś 400 metrów. Na tyle mało, by przebiec na zdrowych nogach w parę chwil. Na tyle dużo, by bez jednej nogi startować w maratonie cierpliwości i pokonywania bólu aż do objazdowego sklepu. Bo w Kiturykach sklepu przecież nie ma. A nawet jakby był, to pan Mikołaj na swoim wózku toczyłby się tam chyba z pół dnia. Nawet żeby dojechać do objazdowego sklepu i powszedniego chleba kupić, musi przecież odpowiednio wcześniej wybrać się z domu. Jego wózek, wspierany słabnącą siłą ramion starego rolnika, musi pokonać wertepy i rozmarzłą ziemię. Do tego potrzeba czasu, ale i jakiegoś pogodzenia z przyrodą, losem i chorobą, którego trudno szukać w wielkich miastach. W tym roku, kiedy była tu śnieżyca za śnieżycą, wyprawa zajmowała panu Mikołajowi i półtorej godziny. Brnął w śniegu wózkiem inwalidzkim metr po metrze. Kupował skromnie, co trzeba. Pakował na wózek. I powrót. Po takiej wyprawie musiał długo odpoczywać. W absolutnej ciszy. Bo tu cisza przerywana jest jedynie miauczeniem starego kota, czasem jakimś programem telewizyjnym, a raz na miesiąc – wizytą kumpla, czasem odwiedzinami brata. Jednak od roku pandemia, więc ludzie w domach siedzą, za maskami się kryją...

Dostępne jest 24% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.