Jesteśmy Światło–Życie

GN 13/2021

publikacja 01.04.2021 00:00

​Obieraliśmy ziemniaki, a ponieważ tego dnia (choć był środek wakacji!) przypadało Boże Narodzenie, śpiewaliśmy „Przybieżeli do Betlejem”. Nasza gospodyni z Koniakowa, która od lat gościła letnie oazy i doskonale wiedziała, że ułożone są one według tajemnic Różańca, rzuciła, przechodząc przez kuchnię: „Ooo, kolędy to ja lubię. Irytuje mnie tylko, jak przy obieraniu śpiewacie »Wisi na krzyżu Pan, Stwórca nieba«”. Podobno w formacji oazowej uczestniczyły 2 miliony Polaków. Ksiądz Peter Hocken mawiał, że była największym przebudzeniem duchowym powojennej Europy. Dla redaktorów „Gościa” słowa „Światło–Życie” nie są pustym hasłem. Tu uczyliśmy się Kościoła. Doskonale wiemy, czym jest Namiot Spotkania, Exodus, osobiste przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela czy „pogodne wieczory”. Zresztą posłuchajcie sami…

Jesteśmy Światło–Życie


Opracował Marcin Jakimowicz

Światło–Życie mnie prowadzi

Wiesława Dąbrowska-Macura

Jesteśmy Światło–Życie  

Z Ruchem Światło–Życie zetknęłam się w wieku 15 lat. I konsekwencje tego spotkania trwają do dziś. Moment wybrania Jezusa Chrystusa na Zbawiciela i Pana mojego życia pod koniec letnich rekolekcji oazowych I stopnia uważam za najważniejsze i najpiękniejsze wydarzenie w życiu. To, co jako 15-latka przeżyłam być może bardziej emocjonalnie niż jakoś duchowo, okazało się bardzo trwałe. Wycisnęło piętno na moim życiu w tamtym czasie i wciąż wyciska. W tamto lipcowe popołudnie przed kościołem w Złotorii – niewielkiej podlaskiej wsi położonej nad Narwią – Jezus naprawdę wziął moje życie w swoje ręce. Poważnie potraktował moją młodzieńczą deklarację: „Chcę, żebyś był moim Zbawicielem i Panem mojego życia”. I od tamtej pory konsekwentnie realizuje swój plan. Jestem o tym głęboko przekonana, bo sama nigdy bym nie wymyśliła tego wszystkiego, co już się wydarzyło i każdego dnia wydarza w moim życiu. Moje życiowe wybory, relacje, wszelkie obszary zaangażowania, nie tylko w Kościele, małżeństwie, pracy – to wszystko zawdzięczam Jezusowi, którego naprawdę spotkałam dzięki oazie. Formację oazową uważam za najbardziej wartościową propozycję duszpasterską dla młodzieży nie tylko w czasach mojej młodości. Przez kilkadziesiąt lat Ruch Światło–Życie wychował ogromne rzesze odpowiedzialnych, świadomych katolików, żyjących na co dzień wiarą w Jezusa Chrystusa i zgodnie z tą wiarą dokonujących życiowych wyborów; ludzi, dla których chrześcijaństwo nie jest jednym z wielu prądów religijnych, a Kościół nie jest mniej lub bardziej zepsutą instytucją, ale wspólnotą zbawienia. Dzięki formacji oazowej w tej wspólnocie wiary bez trudu odnalazłam i wciąż odnajduję swoje miejsce i staram się jej służyć najlepiej, jak potrafię – w parafii, w diecezji, jako redaktor „Gościa Niedzielnego”… Bo do służby właśnie przygotowały mnie oazowe rekolekcje i spotkania formacyjne w ciągu roku. I dzięki formacji oazowej nie przychodzi mi do głowy odwracać się od Kościoła, kiedy okazuje się, że jest to wspólnota nieidealna, poraniona grzechami swoich członków, także tych w sutannach czy habitach. I chociaż dawno skończył się etap udziału w młodzieżowych rekolekcjach, oaza wciąż trwa w moim sercu i życiu. Światło–Życie mnie prowadzi. •


Zdrowy radykał

Franciszek Kucharczak

Jesteśmy Światło–Życie  

Widziałem ks. Franciszka Blachnickiego „na żywo” jedynie z daleka, ale odkąd o nim usłyszałem, zawsze był mi bliski. A usłyszałem o nim po wstąpieniu do oazy, która stała się dla mnie najważniejszą rzeczywistością lat młodzieńczych. To człowiek wiary – nie miałem co do tego wątpliwości. Wszystko u niego było spójne i takie, powiedziałbym, zdrowo radykalne. Pamiętam, jak ksiądz w parafii odczytywał jego list okólny do oaz przed „wyborami” do parlamentu. Cudzysłów konieczny, bo to były czasy komunizmu, gdy demokracja w Polsce była na niby. Wybory były farsą, w której większość dla świętego spokoju brała udział. Ksiądz Blachnicki na ten spokój się nie zgadzał. „Oazowicz nie bierze udziału w wyborach, bo to udział w kłamstwie” – to zdanie zapadło mi w pamięć. Aż do upadku komunizmu nigdy w tej farsie nie uczestniczyłem. Ale nie to było najważniejsze. Dla mnie postawa ks. Franciszka była jasną wskazówką, że chrześcijaństwo obowiązuje zawsze i wszędzie, i nie ma takiej sytuacji, której nie obejmowałaby Ewangelia. Imponowała mi jego odwaga, która nie cofała się przed szykanami służb PRL. W głos śmiałem się, czytając o procesie, jaki wytoczono mu za, de facto, skuteczność akcji trzeźwościowej, i o słowach, jakie wypowiedział przed sądem: „Nie proszę o łagodny wymiar kary, bo z punktu widzenia sprawy, którą reprezentuję, im większy wyrok, tym lepiej”. To było jedno ze złotych zdań, jakie przechowuję w swojej pamięci. To w oazie przyjąłem Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela, tam pokochałem liturgię i poznałem Kościół nieporównanie wspanialszy od tego, który nosiłem wcześniej w swoich wyobrażeniach. Kolejne stopnie oazy rekolekcyjnej pomogły mi powiązać Tradycję Kościoła i Biblię z codziennością. Zauważyłem wtedy ze zdziwieniem, że wiara jest fascynująca. Pod wpływem ks. Franciszka Blachnickiego wstąpiłem do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka i do dziś trwam w abstynenckich zobowiązaniach. Każdy dyskomfort z tym związany przypomina mi to, co zafascynowało mnie w ks. Blachnickim: że za Chrystusem idzie się na całego. •

Dostępne jest 36% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.