Mamy Go!

Marcin Jakimowicz

Zbliżają się dni, w których człowiek zdecydował się na zabójstwo Boga, argumentując to… Jego własnym słowami. Jezusa ukrzyżowali bardzo religijni ludzie. "Mamy do tego święte Prawo!" - mówili.

Mamy Go!

„​Duch religijny” działa zawsze w kontrze. Ocenia. Stara się wybielić twe zachowanie piętnując innych. Zanim spojrzy w twarz, zerka w metryki. „Żeby poznać swą lepszość, trzeba wynaleźć sobie kogoś gorszego” - pisał Witold Gombrowicz. Klasycznym przykładem była prostytutka wyrzucona zgodnie z Prawem na środek placu przez religijnych faryzeuszów (skąd tak dobrze wiedzieli, gdzie jej szukać?), czy nieustanne punktowanie Jezusa i czekanie na to, aż po raz kolejny złamie święte prawo szabatu. Ostatecznie ci, którzy wydali Jezusa na śmierć powoływali się na ustawione przez Boga zasady. Wielokrotnie przywoływałem diagnozę Ulfa Ekmana: „Kiedy diabeł naprawdę jest wystraszony, posyła religijnych ludzi. Tak było zawsze, więc nie powinno nas to zaskakiwać. Do Jezusa przysyłał faryzeuszy, saduceuszy, herodian i stróżów świątynnych. Bez względu na to, co Jezus zrobił, byli oni przeciwko Niemu”.

„Duch religijny” nie zauważa człowieka, ale broni wybranej z góry tezy. Nieważne jest to, że po kursach Alpha tysiące ludzi wraca do sakramentów Kościoła (znam kilka małżeństw stojących na skraju rozpadu, które ponownie zbliżyły się do siebie, choć nikt nie dawał im na to szans). Ważna jest z góry przyjęta teza i obrona jej do ostatniej kropli krwi. Nawet jeśli będą straty w ludziach.

„Ruch religijny” przekonuje, że nasze rytuały, pobożne czynności, złożone dłonie, roboczogodziny modlitw są w stanie zrobić na Bogu wrażenie i dopiero wówczas łaskawie zwróci na nas uwagę. Bardzo łatwo przekuwa delikatną sferę wiary i zawierzenia w myślenie magiczne: o 15:15 Bóg jest mniej miłosierny niż kwadrans wcześniej, a 7 lub 9 grudnia mniej łaskawy niż w „Godzinę łaski”.

„Duch religijny” szepcze: musisz zrobić na Bogu wrażenie, podczas gdy ostatecznym argumentem jest Jego bezwarunkowa miłość, a nie twoje działanie! On nie kocha cię za to, co robisz! Co więcej: może w pełni działać w tobie dopiero wówczas, gdy za Małą Tereską zawołasz: „Sama z siebie niczego uczynić nie mogę”. Doskonale tę intuicję rozumiał ksiądz Franciszek Blachnicki, który notował: „Albowiem w niemocy i słabości naszej wyraża się wola Boża. Właśnie o to chodzi, abyśmy do samego dna doświadczyli swej niemocy, abyśmy całkowicie zwątpili w sobie – i uwierzyli w moc Bożą. […] to jest rzeczą najoczywistszą – że nie ruszę na krok z miejsca – póki nie skapituluję absolutnie i nie zwątpię całkowicie w siebie”.