Paradoks ofiarującego

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 11/2021 Otwarte

publikacja 18.03.2021 00:00

Współczesny święty, przemierzając ziemię, powinien krzyczeć nie tylko, że wciąż „miłość nie jest kochana”. Powinien raczej pytać każdego mijanego człowieka, patrząc mu w oczy: „Dokąd doszedł Bóg z miłości do ciebie?”.

Ks. Franciszek Blachnicki przewodniczy Eucharystii podczas dnia wspólnoty wakacyjnych oaz rekolekcyjnych w Brzegach. 17 sierpnia 1975 r. Ks. Franciszek Blachnicki przewodniczy Eucharystii podczas dnia wspólnoty wakacyjnych oaz rekolekcyjnych w Brzegach. 17 sierpnia 1975 r.
Instytut im. ks. Franciszka Blachnickiego

Bóg spoczywał w sercu i wszechświat,
lecz wszechświat gasł,
z wolna stawał się Rozumu Jego pieśnią,
najniższą z gwiazd.

Opowiadam wam zdziwienie wielkie, helleńscy mistrze:
nie warto czuwać nad bytem, który wymyka się z rąk,
jest Piękno rzeczywistsze,
utajone pod żywą krwią.

Cząstka chleba rzeczywistsza niż wszechświat,
pełniejsza bytu i Słowa
– pieśń jak morze zalewająca
– odmęt słońca
– wygnanie Boga.

Synu, kiedy odejdziesz, wzbierająca głębio odwieczna,
w której wszystko ujrzałem –
Ojcze, Miłość oznacza konieczność
wzbierania chwałą.

Synu, spójrz, niedaleko od Twojej jasności
jest kłosów dojrzałe pęcznienie
– Przyjdzie dzień, gdy odejmą Ci blask,
kiedy jasność Twą wydam ziemi.
(…)
Ręce Twoje odejmą z mych ramion –
Synu, widzisz to unicestwienie,
Twój blask, kiedy przyjdzie dzień,
wydam kłosom pęczniejącej ziemi.

Ojcze, ręce odjęte z Twych ramion
spoję z drzewem odartym z zieleni,
bladym światłem pszenicznym nasycę
ten blask, który w kłosy zamienisz.

Synu, kiedy odejdziesz, Miłość odwieczna,
któż ogarnie Cię nurtem najbliższym?

Ojcze, opuszczam Twoje wejrzenie
wzbierające zalewem słonecznym,
obieram oczy ludzkie –
obieram oczy ludzkie zalane światłem pszenicznym.

Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym

Jezus doszedł na Golgotę. Tam odarto Go z szat i przybito do krzyża. Umarł na nim. „Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: »Eli, Eli, lema sabachthani?«, to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: »On Eliasza woła«. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wzią- wszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: »Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić«. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha” (Mt 27,45-50). Krzyk pierwszy – pytanie. Krzyk drugi – być może wyznanie, o którym piszą inni: „pragnę”. Od tamtej chwili jedno z najważniejszych pytań o klucz do zrozumienia Boga brzmi: „Dokąd doszedł Bóg w swoim umiłowaniu człowieka?”.

Pszeniczne światło drzewa

„Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem”, napisał w swoim poemacie „Pieśń o Bogu ukrytym” Karol Wojtyła. Przeżywane w tym roku wielkopostne rekolekcje powinny skierować Cię, drogi Czytelniku, za próg. To niedaleko, parę kroków zaledwie, ale też niewiele drogi dzieli nas, świadków śmierci Jezusa na krzyżu, od Jego grobu, z którego z martwych powstanie niebawem. „Nie przefruniesz tamtędy jak ptak”, kontynuuje Wojtyła. I dodaje: „Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej, aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna”.

Ten poemat jest prawdopodobnie jednym z najlepszych tekstów poetyckich usiłujących ująć w ludzkie słowa boską relację pomiędzy Ojcem i Synem oraz zamysł Boży, by Syna ofiarować za ludzi, na krzyżu. Krzyż na Golgocie. Punkt docelowy ziemskiej pielgrzymki Jezusa. Wielokrotnie go zapowiadał, a na koniec przyjął. Z uległością i bez buntu. Ofiarowany i ofiarowujący Siebie do końca, w stopniu wręcz przesadzonym, przerysowanym, wszak śmierć na krzyżu łączyła się z niewyobrażalnym cierpieniem. Ukrzyżowany, i tak już wycieńczony, na koniec umierał w wyniku uduszenia. Opierać się na ramionach można długo, ale nie nieskończenie. I tu jest sedno: bo niezgłębiona tajemnica Bożego planu zbawienia polegała nie tylko na tym, że Bóg wybrał ten konkretny środek zbawienia ludzkości: śmierć swojego Syna na krzyżu. Przede wszystkim polegała ona na tym, że w tak drastyczny sposób zechciał pokazać, jak bardzo miłuje każdego człowieka. Dokąd zatem doszedł Bóg, by pokazać, jak bardzo miłuje człowieka?

„Aż dotąd doszedł Bóg i zatrzymał się krok od nicości/ tak blisko naszych oczu” – napisał Wojtyła. I dodał: „Zdawało się sercom otwartym, zdawało się sercom prostym,/ że zniknął w cieniu kłosów”. Te kłosy nie pojawiają się przypadkowo. Są nawiązaniem do daru Eucharystii, Chleba, który staje się Ciałem za nas wydanym, Hostii, Żertwy. „Ojcze, ręce odjęte z Twych ramion/ spoję z drzewem odartym z zieleni”, mówi Syn. I dodaje: „Bladym światłem pszenicznym nasycę/ ten blask, który w kłosy zamienisz”.

Więc spoił swe ręce Syn z drzewem odartym z wszelkiej zieleni. Z krzyżem. Odjęli Mu blask, Jego jasność została wydana ziemi. Kłosy, które na niej wyrosną, po stokroć oddadzą niebu to, co zostało mu wydarte… Żadna inna historia miłości nie jest tak spójna i tak konsekwentna, jak historia miłości Boga do człowieka! „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” – wybrzmi jak jej dopełnienie. Komentator biblijny słusznie stwierdzi, że na pytanie „dlaczego” o wiele rzadziej znajdujemy odpowiedź niż na pytania „jak” i „kiedy”. Wobec pytania „dlaczego” wielokrotnie już wiedza ludzka pozostawała bezsilna. Tymczasem przecież dla nas, jako ludzi, zazwyczaj jest ono najważniejsze. Dlaczego muszę cierpieć, dlaczego mordowano miliony niewinnych, dlaczego umiera dziecko, dlaczego odchodzi ukochany… Są jednak takie przestrzenie, w których pytanie „dlaczego” wyraża o wiele większe zdziwienie. Jedną z nich jest śmierć Boga.

Rozpaczliwe wołanie

Ksiądz Franciszek Blachnicki znał doskonale pytanie „dlaczego”. 7 czerwca 1961 roku, przebywając w więzieniu, zanotował: „Mniej więcej przed 10 dniami modliłem się szczególnie gorąco o dopuszczenie mnie do tajemnicy miłości Boskiego Serca Jezusa – objawiającej się na Krzyżu. Modlitwa stawała się rozpaczliwym wołaniem »de profundis«: »Czemu, Panie, nie dopuszczasz mnie do Twojej miłości. Oddziela mnie od niej jakaś zasłona nieprzenikniona, mur nieprzebyty. Wierzę w tę miłość, wiem, że mnie kochasz. Czemuż nie mogę odpowiedzieć na tę miłość łzami skruchy i wdzięczności, całkowitym wyniszczeniem siebie? Jaka to straszliwa tajemnica! Wiem, że chcesz mi dać swoją miłość, wiem, że możesz to zrobić w jednej chwili – czemu więc milczysz, czemu pozwalasz mi się męczyć, czemu wołam na próżno przez dziewiętnaście lat?«”. Ten zapis modlitwy, bardzo dramatycznej, co nierzadkie u Blachnickiego, pokazuje, jak bardzo udręczona dusza może pytać o przyczyny swojego stanu. „Dlaczego” wyrywa się wtedy, kiedy człowiek cierpi. Ale ksiądz Blachnicki w tej samej notatce dodał: „Takie wołanie może doprowadzić duszę na skraj rozpaczy… tu może się włączyć szatan z pokusą zwątpienia. Im bardziej natęża się dusza w tym wołaniu, tym bliższa jest ta pokusa. Oto na dnie duszy zaczyna odzywać się jakby cicha pretensja do Boga, do Niepokalanej: dlaczego nie otrzymuję tej łaski, skoro proszę o to, co na pewno Bóg chce, i proszę tak gorąco, i proszę tak długo? Na to czeka szatan, na to odezwanie się pretensji do Boga, na pytanie »czemu…«. Czyż nie od tego rozpoczął on swoje kuszenie w raju? »Czemu to Bóg zakazał wam spożywać owoc z tego drzewa?…«. Ta pretensja zdradza jednak zarazem pokusę. Zdradza ona, że gdzieś na dnie duszy tkwi jeszcze przekonanie, że nam się coś należy ze strony Boga, że mamy prawo czegoś się domagać. Jaka to straszna pomyłka! Bo przecież jesteśmy nicością absolutną i wszystko, co mamy i otrzymać możemy, jest tylko łaską, absolutną łaską!”.

Nie przyglądać się sobie

Dokąd doszedł Bóg, by pokazać, jak bardzo miłuje człowieka? Wiele lat po zakończeniu wspomnianego poematu jego autor, już jako Jan Paweł II, napisał „Litanię do Chrystusa Kapłana i Żertwy”. Padły w niej słowa: „Jezu, Kapłanie, któryś siebie samego wydał jako ofiarę i hostię dla Boga, zmiłuj się nad nami!”. Nie da się lepiej wyrazić głębi tej ofiary z siebie, jakiej dokonał Chrystus, niż używając słowa „Hostia”. „To jest Ciało moje za was wydane” powtórzone od tamtych chwil miliardy razy pozostaje jednak nie tylko objawieniem prawdy o tym, dokąd doszedł Bóg, lecz jest zarazem pytaniem o to, dokąd może dojść człowiek, by na tę Ofiarę Boga odpowiedzieć?

Blachnicki, opierając się wielokrotnie w swoich pismach na nauczaniu Soboru Watykańskiego II, podkreślał ten aspekt człowieczeństwa, jakim jest dobrowolny dar z samego siebie. Napisał między innymi tak: „Człowiek bowiem – stworzony na obraz i podobieństwo Boga – również jest powołany do tego, żeby żył dla Boga, a nie dla siebie. Na tym polega podobieństwo Boże w człowieku, że jest on uzdolniony do tego, aby żył, posiadając siebie w dawaniu siebie. Jeżeli w tym wyraża się podobieństwo Boże w człowieku, to trzeba jeszcze dokładniej to sprecyzować i powiedzieć, że człowiek jest powołany do istnienia na podobieństwo Drugiej Osoby Bożej. (…) Druga Osoba Boża, otrzymując naturę Bożą od Ojca, posiada ją w jej oddawaniu, w dawaniu Ojcu. Podobnie człowiek, otrzymując całą swoją egzystencję od Boga, otrzymuje ją po to, żeby ją posiadać w dawaniu, w oddawaniu. Tu jest najgłębsze wyjaśnienie podobieństwa Bożego w człowieku i uzasadnienie tego, że – jako osoby stworzone przez Boga – jesteśmy stworzeni i powołani do posiadania siebie w dawaniu siebie. To jest również forma naszej egzystencji”. Utraciwszy podobieństwo do Boga, zmącone na skutek grzechu, człowiek odnajduje nadzieję na jego odzyskanie przez przyjrzenie się Bogu – to o tym pisze Blachnicki. A że w Bogu „wszystko jest darem”, jedna jest zatem droga, którą powinien podążyć człowiek – uczynić darem siebie. Radykalne to odwrócenie kierunku propagowanego przez świat egocentryków i hedonistów: „uczyń z siebie dar dla innych” oznacza bowiem „odwróć uwagę od siebie”. Znamienne. Czy jest coś bardziej bolesnego niż przestać przyglądać się sobie i wyznawać sobie miłość?

Wejść w umieranie

„A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: »Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?«” (Rdz 3,1). Znane powszechnie tłumaczenie Biblii Tysiąclecia podstępne zapytanie węża tłumaczy jako „czy rzeczywiście”. Ksiądz Blachnicki użył słowa „dlaczego”, „czemu to…”, posiłkując się zapewne łacińskim tekstem Wulgaty: „Cur praecepit vobis Deus ut non comederetis de omni ligno paradisi?”, dlatego też zapewne nadawał temu pytaniu charakter pokusy. Pierwsza, jakiej uległ człowiek, zachwiała podstawami tego świata, a zrealizowała się pod rajskim drzewem. Przekleństwo tego zachwiania wziął na Siebie Syn Boga, kończąc żywot cytatem z psalmu – również będącym pytaniem. Ale nie o cytaty i słowa chodzi. Raczej o drzewo. Odarte z wszelkiej zieleni.

Z upływem czasu, w obliczu różnych trudności, których doświadczał, Blachnicki coraz częściej twierdził, że na doświadczenie krzyża trzeba się zgodzić, czyniąc tym samym ofiarę z siebie samego. Napisał tak: „Droga krzyżowa – jako wejście z moją aktualną egzystencją i problemami w drogę Chrystusa i Jego umieranie, i śmierć na krzyżu – to moja droga wychodzenia ze wszystkich trudności. Wczoraj przeżywałem boleśnie zwyczajność mojej drogi bez charyzmatycznych znaków pewności. Dzisiaj po Drodze Krzyżowej zrozumiałem, że najpewniejszym znakiem działania Bożego i mocy Bożej we mnie jest akceptacja krzyża – egzystencjalne pogodzenie się z umieraniem w Chrystusie – amen wypowiedziane w obliczu konieczności śmierci, podjęcie z Chrystusem tej godziny, jako tej godziny, dla której przyszedłem. Tylko w tej postawie mogę znaleźć źródło pokoju! W tym znaczeniu Jezus musi pozostać jedyną moją ostoją! To, że znajduję w sobie moc do tego – jest też jedynym dla mnie znakiem – że On mnie zaakceptował, że On mnie miłuje! I na tej bazie dopiero mogę złożyć na Niego wszystkie troski i kłopoty – mogę zawierzyć sytuacji bez wyjścia z ludzkiej perspektywy!”.

Krzyk z krzyża może trwać latami

Tajemnica śmierci Boga, ostatnich słów Jezusa z krzyża, westchnienia „pragnę!” zdaje się mieć w życiu Blachnickiego z upływem lat coraz większe znaczenie. Wciąż doświadczał oczyszczenia, które najprościej można by określić jako „opuszczenie siebie samego”. Ta dobrowolna ofiara z siebie, bez względu na aktualny stan, jaki przeżywał, była dla niego odpowiedzią na każde pytanie o ból, cierpienie. Na każde zapytanie „dlaczego”. Odczytując historię cierpiącego Hioba, odnalazł w niej siebie: „Uderzenie było straszne – noc ducha trwała cztery dni! Byłem całkowicie sparaliżowany, podcięty w samych źródłach egzystencji. Lekturą oddającą trafnie mój stan stała się Księga Hioba (po raz pierwszy chyba w życiu ją odczytałem w kontekście swojego życia wewnętrznego). Jedną szczególnie rzecz zrozumiałem dzięki jej doświadczeniu: że droga do umiłowania Jezusa prowadzi tylko przez poznanie swoich grzechów i żal za nie w obliczu przebaczającej miłości Jezusa, który gładzi moje grzechy! (…) To zrozumienie jest pierwszą odpowiedzią na mój krzyk rozpaczliwy o kroplę miłości! Krzyk, który w gruncie rzeczy trwa już czterdzieści dwa lata – i od czasu do czasu staje się wołaniem w ciemnej nocy wśród głośnego płaczu i na krawędzi rozpaczy! (…) Ale prawdziwa skrucha serca wśród łez – jako przystęp do Miłości Jezusa – to nawrócenie, na które wciąż jeszcze czekam! Już od pewnego czasu to przeczuwam, że moment, kiedy stanę w obliczu spojrzenia Jezusa z moimi grzechami i »wiele umiłuję, bo wiele mi darowano« – kiedy poznam, ile kosztowały Jezusa moje grzechy – będzie momentem pełnego nawrócenia, przemiany! Myślałem, że nastąpi to dopiero w chwili śmierci – że teraz muszę trwać tylko przy owym »pragnę«”.

Z perspektywy lat i z perspektywy tysięcy duchowych dzieci Blachnickiego to „pragnę!” ich ojca nie jest wyłącznie świadectwem tęsknoty świętego, opisującego wewnętrzne zmagania z sobą, rodzajem kwiatka na żyznym poletku „Wyznań”. Staje się raczej wyzwaniem. I to nie tylko dla nich. „Wiedzieć jeszcze mniej, a jeszcze więcej wierzyć…” – kolejne słowa poematu o ukrytym Bogu, księdza poety, świętego papieża, rówieśnika Blachnickiego, który widział w nim mistrza w propagowaniu nawrócenia, powinny zamknąć ten rozdział. Między wiedzieć a wierzyć jest taka linia, której przekraczanie bardzo boli. I na tym polega paradoks ofiarującego siebie.•