"Soli Deo" i "Przez Krzyż". Innej drogi nie trzeba

Tomasz Gołąb Tomasz Gołąb

publikacja 13.03.2021 10:17

O tym, jak przyjaźń z Matką Czacką kształtowała świętość kard. Stefana Wyszyńskiego, opowiada ks. dr. Andrzej Gałka, rektor kościoła św. Marcina, sędzia w procesie beatyfikacyjnym Prymasa Tysiąclecia i duszpasterz niewidomych.

"Soli Deo" i "Przez Krzyż". Innej drogi nie trzeba

Tomasz Gołąb: Kiedy w ubiegłym roku okazało się, że z powodu pandemii beatyfikacja kard. Stefana Wyszyńskiego musi być odwołana, a kilka miesięcy później papież Franciszek podpisał dekret beatyfikacyjny Matki Elżbiety Czackiej, powiedział Ksiądz: „Syn zaczekał na matkę”. Teraz kard. Kazimierz Nycz podjął decyzję, że ich beatyfikacja odbędzie się w tym samym czasie i miejscu. To symboliczne?

ks. dr Andrzej Gałka: Kardynał Stefan Wyszyński w wymiarze duchowym naprawdę uważał ją za swoją matkę. Ich wspólna uroczystość beatyfikacyjna jest symboliczna, bo pokazuje dwoje ludzi, którzy chcąc służyć Panu Bogu, mogą robić to razem. Beatyfikacja Matki Czackiej jest dopełnieniem beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia. W ten sposób ukazuje się jeszcze jeden, bardzo istotny wymiar życia duchowego kardynała Wyszyńskiego. On obficie czerpał z duchowości Lasek i pokornie słuchał Matki.

"Soli Deo" i "Przez Krzyż". Innej drogi nie trzeba   Ks. dr Andrzej Gałka, rektor kościoła św. Marcina na Starym Mieście, sędzia w procesie beatyfikacyjnym Prymasa Tysiąclecia i duszpasterz niewidomych. Tomasz Gołąb /Foto Gość

Znali się kilkadziesiąt lat, choć różniły ich wiek i pochodzenie. Dlaczego drogi Elżbiety Róży Czackiej i ks. Stefana Wyszyńskiego skrzyżowały się w Laskach? Byli sobie potrzebni?

To tajemnica Bożej Opatrzności, której zresztą obydwoje bezgranicznie zaufali. Po wstąpieniu do Seminarium Duchownego we Włocławku okazało się, że Stefan jest chory na gruźlicę. Choroba postępowała tak szybko, że młody alumn, jak również jego przełożeni, bali się, że nie dożyje do święceń kapłańskich. Stefan modlił się, szczególnie do Matki Najświętszej, aby wyprosiła mu łaskę święceń i aby mógł odprawić przynajmniej Mszę św. prymicyjną. Potem będzie mówił, że to Niepokalana uratowała mu życie. To cierpienie, które przeszedł w czasie studiów, nauczyło go – jak sam powie – patrzeć z pokorą na drugiego człowieka.

Także cierpienie, obecne w życiu Matki Czackiej, otworzyło ją na posługę innym...

Jako hrabianka otrzymała staranne wychowanie i wykształcenie. Żyła w wygodzie i dostatku. Ale w wieku 22 lat ostatecznie utraciła wzrok. Ślepota młodej Róży stała się dla rodziców upokorzeniem nie do przyjęcia. Dom zamknął się na gości. Myślała, jak zaakceptować to, na co nie potrafią się zgodzić nawet najbliżsi. Zrozumiała, że może liczyć tylko na Boga, któremu ufała, i na siebie. Zamiast jechać na kolejną operację za granicę, jak tego chcieli rodzice, przyjęła radę okulisty, doktora Gepnera – przyjaciela domu – który mówił jej prawdę, że wzrok jest na zawsze stracony. Ale zarazem wskazał drogę – nikt w Polsce nie zajmuje się niewidomymi. Zrozumiała, że jest to odpowiedź, jak dalej żyć i że jest to wskazówka na drogę. Młoda hrabianka zbierała doświadczenia w ośrodkach dla niewidomych za granicą, uczyła się pisma brajla. Postanowiła stworzyć instytucję, dzieło, w którym będą mogli kształcić się i przygotowywać do samodzielnego życia niewidomi. Gdzie nauczą się, że mimo, iż nie widzą, mogą być szczęśliwi. Po latach mówiła do Janiny Doroszewskiej: „Tak jak doktor Gepner był moim wielkim dobroczyńcą, tak największym moim szczęściem jest to, że zostałam niewidomą. Cóż by ze mnie było, gdyby nie to kalectwo? Jakie byłoby moje życie bez niego?”. Jej ślepota stała się skałą, na której Bóg mógł wybudować piękny dom. Nadano mu nazwę Dzieło Lasek.

"Soli Deo" i "Przez Krzyż". Innej drogi nie trzeba   Przed każdym wyjazdem do Rzymu, na sesje soborowe, przed każdym ważnym wydarzeniem, często, przed trudnymi rozmowami z ówczesną władzą komunistyczną, niepostrzeżenie, bez zapowiadania się, chociaż na chwilę, jechał do Lasek, aby tam się modlić. Każdego roku Wielki Piątek i Wielką Sobotę przed południem kardynał spędzał w tej podwarszawskiej miejscowości – z wyjątkiem lat uwięzienia. Kardynał Wyszyński nazywał to miejsce „ubłogosławionym przez Boga”. Tu kształtowała się jego pasyjna duchowość. Reprodukcja i koloryzacja Tomasz Gołąb /Foto Gość

Każdego roku, z wyjątkiem lat uwięzienia, prymas był kilkanaście razy w Laskach i za każdym razem odwiedzał Matkę Czacką.

Po raz pierwszy do Lasek przyjechał w lipcu 1926 r., na zaproszenie ks. Władysława Korniłowicza. W 1965 r. wspominał to spotkanie: „Przyszliśmy na pustkowie. Była kaplica, wzniesiony jeden, drugi dom, a wokół las (...). Człowiek się dziwi, że tutaj dokonało się coś wielkiego, że tu Bóg zasiał ziarenko gorczyczne, które tak prężyło się ramionami w górę, że stało się drzewem (...). Pamiętam tak wiele doznań tu łaski Bożej, która brała ludzi za czupryny i gdy chcieli pełzać po ziemi uczyła ich latać”. W czerwcu 1942 r. ks. Wyszyński przyjechał do Lasek, na miejsce ks. Jana Ziei, jako kapelan sióstr, niewidomych, a także jako duszpasterz okolicznej ludności i kapelan Armii Krajowej. Już w 1942 r. dowództwo VIII Rejonu AK planowało, że na wypadek Powstania Warszawskiego w Domu Rekolekcyjnym powstanie szpital wojenny. Ksiądz Wyszyński miał wątpliwości, czy można tak narażać niewidomych. Dyskusje przecięła wówczas Matka, stwierdzając, że „decyzja podjęta w 1939 r. walki o wolność obowiązuje i teraz”. Była zdania, że niewidomi nie mogą stać na boku, skoro walkę podjął cały naród. Tuż przed wybuchem powstania szpital poświęcił ks. Stefan Wyszyński, ofiarnie służąc rannym i potrzebującym wszelkiej pomocy.

Dla kard. Wyszyńskiego Laski stały się domem, w którym zawsze mógł szukać oparcia i chwili wytchnienia.

Laski zawsze były oazą dla poszukujących Boga. Chodząc po tych ścieżkach z ks. Korniłowiczem, przyszły Prymas Tysiąclecia uczył się, co znaczy być księdzem. Wracał do Lasek wiele razy, gdy tylko czas mu na to pozwolił. Po śmierci księdza Korniłowicza stał przy matce założycielce, niewidomej franciszkance, i do końca jej życia był dla niej pomocą. Jak ważna była dla niego Matka, pokazał czas jej choroby, zwłaszcza ostatnie tygodnie jej życia. 4 maja 1961 r. przyjechał specjalnie do Lasek, aby odprawić Mszę św. w jej intencji i udzielić jej odpustu zupełnego na godzinę śmierci. Przyjechał też 12 maja, gdy właściwie rozpoczęła się agonia. W drodze do Gniezna, 14 maja, zatrzymał się w Laskach, aby modlić się przy nieprzytomnej matce i udzielić jej swego błogosławieństwa. O jej śmierci prymas dowiedział się w Gnieźnie. Po powrocie do Warszawy, 18 maja 1961 r. wieczorem przyjechał do Lasek, aby modlić przy otwartej trumnie Matki Czackiej. Następnego dnia wziął udział w jej pogrzebie, wygłaszając wzruszającą mowę, zatytułowaną: „Przedziwny jest Bóg w świętych swoich!”.

„Ja się nigdy nie modlę za Matkę Czacką, ja się tylko modlę do niej” – mówił Prymas Tysiąclecia. Czy założycielka dzieła Lasek też widziała w kardynale Wyszyńskim świętość?

Bez wątpienia. Świadczy o tym choćby fakt, że powierzyła mu nie tylko kapelanię szpitalika i zakładu dla niewidomych, ale także to, że poprosiła go o pomoc przy redagowaniu konstytucji zgromadzenia. Ufała mu, choć czasem różnili się w sądach. Wiemy, że gdy wymagało tego dobro dusz, dobro człowieka, Kościoła i narodu, ksiądz prymas potrafił być surowy, być znakiem sprzeciwu. Tego też się uczył od niej. Współpraca między nimi była niezwykła. Bóg złączył tych dwoje ludzi, którzy potrafili się szlachetnie różnić i mimo to przez nich dokonywał wielkich rzeczy. Po ludzku niemożliwych: chorowity kleryk przeprowadził Polskę przez „Czerwone Morze” komunizmu, doczekawszy się przydomku Prymasa Tysiąclecia, a ociemniała kobieta powołała unikalne w skali świata dzieło, służące niewidomym na ciele i duszy. A teraz razem wyniesieni do chwały ołtarzy.

Prymas Tysiąclecia wracał do Lasek także po śmierci Matki Czackiej.

Przed każdym wyjazdem do Rzymu, na sesje soborowe, przed każdym ważnym wydarzeniem, często przed trudnymi rozmowami z ówczesną władzą komunistyczną, niepostrzeżenie, bez zapowiadania się, chociaż na chwilę, jechał do Lasek, aby tam się modlić. Każdego roku Wielki Piątek i Wielką Sobotę przed południem kardynał spędzał w tej podwarszawskiej miejscowości – z wyjątkiem lat uwięzienia. Kardynał Wyszyński nazywał to miejsce „ubłogosławionym przez Boga”. Tu kształtowała się jego pasyjna duchowość. Tu ksiądz prymas uczył się przyjmować cierpienia świadomie i z pełnym zaufaniem składał je Bogu w ofierze. Pod koniec życia wyznał: „Całe moje życie było jednym Wielkim Piątkiem”. W Laskach nie patrzy się na mękę Jezusa jak na przegraną. Matka mówiła, że prawdziwa radość z krzyża płynie. On wiedział, że najpełniej ten Piątek może przeżyć w Laskach. I był temu wierny do końca.

Gdyby nie atmosfera Lasek i wpływ ks. Korniłowicza oraz Matki Czackiej kardynał nie byłby tym samym człowiekiem?

Z pewnością. Tu uporządkowany młody profesor uczył się, jak mówił, chodzenia na przełaj, otwartości na Kościół. Tu uczył się ekumenizmu, ale i miłości nieprzyjaciół, gdy – znowu za radą Matki – stawał przy tym samym ołtarzu z kapelanem okupantów i gdy udzielał ostatniej posługi niemieckim żołnierzom, którzy zabijali naszych. Gdy po liście biskupów polskich do biskupów niemieckich ze słowami: „Przebaczamy – i prosimy o przebaczenie” spadły na niego szykany, powtarzał tylko: „Pan Bóg wie, co robi, trzeba tylko Mu ufać bez granic!”. Jestem przekonany, że dzięki duchowości Lasek przetrwał owocnie czas uwięzienia. Prosił ojca, by przysłał mu zdjęcie Matki Czackiej. Jej zdjęcie miał też na prymasowskim biurku przy ul. Miodowej.

O niej mówiono: Matka, o nim – Ojciec. Czy to może być klucz do ich wspólnej beatyfikacji? Czy możemy czuć się, w sensie duchowym, ich dziećmi?

Róża Elżbieta Czacka stała się matką niewidomych na ciele i duszy. Prymas – duchowym ojcem dla Polski. Ale nie można być dobrym ojcem, jeśli nie było się dobrym synem. Jego synostwo dojrzewało w Laskach. Tu z syna wyrósł na ojca. Ona zostawiła nam pozdrowienie: „Przez krzyż do nieba”, on – zawołanie: „Soli Deo, Bogu samemu”. To program i droga. Innej szukać nie trzeba.

Jedno musiało żyć z zamkniętymi oczami, drugie w zamknięciu opracowało duchowy program, który pozwolił ocalić wiarę w ateistycznym, komunistycznym systemie. W czym byli jeszcze podobni?

W umiłowaniu Matki Bożej i modlitwy różańcowej. W mowie pogrzebowej Prymas Tysiąclecia wspominał ostatnie chwile matki: jak przesuwała ziarnka różańca, a gdy wysunął się z dłoni, szukała go niespokojnie, aż go jej podano. „Ten różaniec był wieńcem serc waszych, ale i jej ufności do swojej rodziny, z której powstało dzieło. Jej życie było niełatwe, jak i wasze jest niełatwe. Niech obraz waszej Matki wiąże was różańcem, przesuwanym w słabnących jej dłoniach” – mówił.