Różnorodność artystycznych wizji w ramach jednej drogi krzyżowej okazała się wartością. Wytrąca odbiorcę z jego przyzwyczajeń, zmusza do refleksji nad każdą stacją z osobna.
Ruiny klasztoru karmelitów bosych na wzgórzu Marymont.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość
W Zagórzu, niewielkiej miejscowości w powiecie sanockim – nazywanym czasem „bramą do Bieszczadów” – malownicza rzeka Osława wije się wśród wzgórz. Na jednym z nich stoją ruiny XVIII-wiecznego klasztoru karmelitów bosych. Dwa wieki temu klasztor został zniszczony przez pożar, ale to, co z niego zostało, daje wyobrażenie o tym, jak potężna musiała to być budowla. Kiedy powstawała, na dole nie istniał jeszcze kościół, lecz jedynie kaplica, ale już wtedy Zagórz był ważnym ośrodkiem kultu religijnego. – Życie miejscowości koncentrowało się wokół słynącego łaskami obrazu Matki Bożej Zagórskiej – mówi ks. Józef Kasiak, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP. Późnogotycki obraz przedstawiający scenę zwiastowania znajduje się obecnie w kościele parafialnym, który w 2007 r. otrzymał tytuł sanktuarium Matki Nowego Życia. To właśnie między tymi dwoma punktami – sanktuarium i ruinami Karmelu na wzgórzu Marymont – rozciąga się Droga Krzyżowa Nowego Życia, jedna z najbardziej niezwykłych tego typu realizacji w Polsce.
Każdy robił po swojemu
Droga powstała z inicjatywy ks. Józefa Kasiaka, zainspirowanego wcześniejszymi nabożeństwami, które odbywały się na tej trasie w Wielkim Poście. – Początkowo miały być tylko kamienie z numerkami, ale w sprawę zaangażowali się lokalni działacze i zrodził się pomysł, by każdą ze stacji zaprojektował inny artysta z regionu – opowiada proboszcz.
Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.