Paradoks cierpiącego

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 10/2021 Otwarte

publikacja 11.03.2021 00:00

Cierpiący Sługa Jahwe dobrowolnie zjednoczył się z działaniem Boga i uczynił je swoim własnym. Przede wszystkim dlatego, że to Bogu „spodobało się zmiażdżyć Go cierpieniem”.

Paradoks cierpiącego DROGA KRZYŻOWA W KATEDRZE ŚW. RUMOLDA W MECHELEN, BELGIA JÓZEF WOLNY /FOTO GOŚĆ; MONTAŻ STUDIO GN

Ognisty wiatr wciąż szamotał się z drzewami w pałacowym ogrodzie. Jezus jak przez gęstą zasłonę widział tłum, kapłanów, rzymskich urzędników. Żar palił Jego głowę. Czuł przenikliwy, ostry, kłujący ucisk w krzyżach. Od chwili uwięzienia ani razu nie usiadł. Stał i szedł, stał i szedł, stał i szedł. Stał przed Hananem, stał przed Sanhedrynem, stał w lochu więziennym, katowany przez służbę arcykapłana, stał na lithostrotos podczas pierwszego przesłuchania przez prokuratora, stał przed Herodem Antypasem, a teraz znowu stoi na słaniających się nogach, pokrytych siecią sinych i nabrzmiałych żył. Paliło Go pragnienie. Starał się zwilżyć językiem spękane wargi. W ustach Jego nie było ani kropli śliny. Tylko broda była mokra od słonego potu, który ściekając po twarzy, był przynętą dla much. Modlił się. Błagał Elohim, aby pomnożył do ostatecznych granic Jego umiejętność cierpienia i samoofiary, aby ogień, boleść i poniżenie, którymi się opasał, oczyściły synów człowieczych z grzechu, aby był niepokalanym kozłem odkupienia, świętą odwrotnością Azazela, konającego na pustyni pod ciężarem zbrodni całego świata. Roman Brandstaetter „Jezus z Nazaretu”

Kiedy ktoś mówi, że przeżywa swoją absolutną niemoc, trzeba mu współczuć. Bezsilność jest bowiem jednym z najgorszych doświadczeń, jakie nas spotykają. Uwikłani w światowe pozory tego, co mocne, nie dostrzegamy, że w słabości tkwi tak naprawdę siła. „Patrzę przed siebie i widzę, że dopiero stoję u podnóża ogromnych szczytów do zdobycia” – napisał w więzieniu ksiądz Franciszek Blachnicki. I dodał: „Równocześnie przeżywam swoją absolutną niemoc”.

Szczyt szczytów

Tej historii nie da się ani opowiedzieć, ani wysłuchać z zimną krwią. Ilekroć w trakcie Liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek rozbrzmiewają słowa pierwszego czytania, z Księgi Izajasza, w przestrzeni kościoła da się wyczuć napięcie nieporównywalne z niczym. Siedemset lat upłynęło od śmierci proroka do narodzin Jezusa Chrystusa, a wydaje się niemożliwym, by Izajasz nie był naocznym świadkiem Jego cierpienia i męki. Izajaszowe pieśni o Słudze Jahwe, odnoszone do Jezusa, zdają się kreślić scenariusz filmu tak realistyczny, iż każdy szczegół chwyta za serce. Czwarta z nich to apogeum. Ksiądz Tadeusz Brzegowy w komentarzu do Księgi Izajasza napisał: „W czwartej pieśni Sługi objawienie planu zbawczego Boga wznosi się na szczyty”. Słusznie. Od momentu odejścia z Edenu, przez krew Abla, podniesioną na własnego syna rękę Abrahama, udręki Mojżesza z niesfornym narodem, w historii ludzkiego gatunku nie napisano nic bardziej dramatycznego. „Oto się powiedzie mojemu Słudze, wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo. Jak wielu osłupiało na Jego widok – tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi – tak mnogie narody się zdumieją, królowie zamkną przed Nim usta, bo ujrzą coś, czego im nigdy nie opowiadano, i pojmą coś niesłychanego” (Iz 52,13-15). Szczyt ludzkiego zdumienia jest następstwem szczytu zadziwiających działań Bożych. Czy można się mu dziwić? Można, bo to, powtórzmy, szczyt zbawczego planu Boga. A Jego myśli i drogi nie zawsze są naszymi drogami i myślami.

Na stojąco

Trzeci upadek pod krzyżem ma miejsce natychmiast po spotkaniu z płaczącymi niewiastami. Biorąc pod uwagę, że po nim następuje już odarcie Jezusa z szat, przyjmijmy, że Jezus ostatni raz upadł przed samym szczytem Golgoty. Oczywiście Ewangelie nie mówią o upadkach Jezusa, ale ta starożytna tradycja jest bardzo prawdopodobna. Brandstaetter literacko oddał zmęczenie Jezusa w sposób perfekcyjny. Czy komukolwiek z nas, adorujących Jezusa w tzw. ciemnicy w wielkoczwartkowy wieczór, przyszło do głowy, że nie było to więzienie o podwyższonym standardzie, a raczej tymczasowy postój przedłużony do rana? Czy kiedykolwiek pomyśleliśmy, że Jezus de facto cały czas, od pojmania w Ogrójcu, stał? Lub szedł? Trudno zatem się dziwić, że – nawet zakładając, iż Szymon przejął krzyż na wczesnym etapie krzyżowej drogi – do potknięć i upadków dochodzić musiało. Cierpiący Sługa Jahwe naprawdę był zmiażdżony cierpieniem!

Paradoks piękna

Uwierzyć w to trudno. Izajasz to wiedział, skoro napisał: „Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Na kimże się ramię Pańskie objawiło? On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53,1-2). To szokujące: „najpiękniejszy spośród synów ludzkich” nie ma blasku ani wyglądu? Owszem, i to jest kolejny paradoks. Można go odnaleźć w liturgii Kościoła: jedna z antyfon odmawianych cyklicznie przez cały rok przed psalmem na cześć piękna króla i jego cnót w Wielkim Tygodniu zostaje zastąpiona fragmentem... o „pozbawionym wyglądu” Słudze Pana. Ksiądz profesor Jerzy Szymik w swojej monografii „Theologia Benedicta” w ślad za Józefem Ratzingerem zapyta: „Jak to rozumieć?”. Odpowiedź pada natychmiast – odnosi się do Tajemnicy Chrystusa, która poucza nas, że piękno prawdy i prawda piękna obejmują „okaleczenie, ból, a nawet mroczną tajemnicę śmierci, i że piękno to można odnaleźć tylko przez przyjęcie bólu, a nie niezależnie od niego”. Ksiądz Szymik podsumowuje kategorycznie: „Zgoda na miłość jest zarazem zgodą na zranienie; druga jest immanentnie zawarta w pierwszej. Komunikat kochającego, czyli najgłębsza prawda na temat miłości, brzmi w tej sprawie następująco: nic nie powstrzyma mojej woli miłości”.

W woli Ojca

Słowo „wola” zatem znów staje się kluczem. „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego” (Iz 53,3-4). Czy Bóg skazał? Czy raczej Chrystus obarczył się sam? „Nic nie powstrzyma mojej woli miłości” osiąga szczyt. Ale bibliści mówią jasno: w czwartej pieśni Izajaszowej Sługa dobrowolnie jednoczy się z działaniem Boga i czyni je własnym. Owszem, Ten, który właśnie upada pod krzyżem, jako dziecko zapytał zatroskanych Rodziców: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w sprawach mojego Ojca?”. Kilka godzin po tym upadku, zanim wyzionie ducha, powie: „Wykonało się”.

Kiedy w poprzednim odcinku tych wielkopostnych rozważań pojawił się wątek „siedmiogłowej hydry”, z którą należy walczyć w sobie (czytaj: ze „starym człowiekiem”) zapytała mnie osoba głęboko wierząca: „Ale jak to zrobić?”. I dodała: „To straszne, ale te wszystkie problemy widzę w sobie! Widząc, nie jestem w stanie powiedzieć, jak te łby hydry odcinać!”. Nie odpowiedziałem, bo sam znam ten ból „ościenia grzechu”, „starego człowieka”, który w każdym z nas ma całkiem wygodne mieszkanie. Patrząc na „zmiażdżonego cierpieniem”, już wiem, co odpowiedzieć: „Wejdź na Jego drogę”. „Nic nie powstrzyma mojej woli miłości” powinno otworzyć te drzwi. Bo „nic” oznacza „nic”. Nawet mój własny grzech.

Walka wytrwała

O tym, w jaki sposób objawienie zbawczego planu Boga wzniosło się na szczyty, ksiądz Franciszek Blachnicki napisał tak: „Bóg potrafi służyć – oto tajemnica Słowa wcielonego, Jezusa Chrystusa. Całe Jego życie jest służbą wobec Ojca i wobec nas, ludzi. Całe Jego życie streszcza się w tym jednym słowie: »Tak, Ojcze«. Pierwsze słowo z życia Chrystusa, zanotowane przez ewangelistów, brzmi: »Czy nie trzeba, abym był w sprawach mego Ojca?«. A ostatnie słowo wypowiedziane na krzyżu – »Wykonało się«. Wykonał się plan Ojca”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że posłuszny Sługa Jahwe, opisany przez Izajasza, który obarczył siebie słabościami innych, jest w wewnętrznym życiu księdza Blachnickiego kluczowy.

Dzień wspólnoty wakacyjnych oaz rekolekcyjnych w Centrum Ruchu Światło–Życie w Krościenku nad Dunajcem, sierpień 1980 roku.   Dzień wspólnoty wakacyjnych oaz rekolekcyjnych w Centrum Ruchu Światło–Życie w Krościenku nad Dunajcem, sierpień 1980 roku.
ks. Józef Grygotowicz /Instytut im. ks. Franciszka Blachnickiego

To, że Blachnicki był człowiekiem nieustannie otwartym na wolę Boga, jest oczywiste – „Paradoks posłusznego” pokazał go jako „niewolnika” (w tym „niewolnika Maryi”), a zatem kogoś, kto rezygnuje z autonomicznych decyzji na rzecz woli kogoś innego. Warto jednak dodać, że to otwarcie na wolę Bożą było jedynie drogą do celu, a nie celem samym w sobie. Jan Paweł II w pośmiertnym telegramie nazwał Blachnickiego „gorliwym apostołem nawrócenia i wewnętrznej odnowy człowieka”. I to jest właściwa kolejność, bez zachowania której życie duchowe komplikuje się w nieskończoność. Wejście na drogę nawrócenia zawsze jest wejściem na drogę krzyżową, podczas której dochodzi do wyznania: „Nic nie powstrzyma mojej woli miłości”. Dopiero potem stary człowiek może tracić po kolei wszystkie swoje głowy. Co nie oznacza, że przez długie lata wiele z nich nie będzie odrastać. O „nowym człowieku” w sobie ksiądz Blachnicki napisał w więziennych zapiskach: „Jaki on jeszcze słaby jest we mnie! Wyraża się on w modlitwie, w tęsknocie i pragnieniu. Miota się on nieraz jak ptak w klatce więziony. Na próżno chciałby jakimś jednym zrywem czy rozpaczliwym wołaniem modlitewnym (...) wydobyć się z niewoli (...). To bowiem dokonuje się na drodze powolnego organicznego procesu. Trzeba codziennej, wiernej, wytrwałej walki...”.

O trzech nawróceniach

Greckie słowo metanoia, czyli „przemiana umysłu”, oznacza nawrócenie. Trudno nie zgodzić się ze świętym Janem Pawłem II: Blachnicki we wszystkim, co robił, mówił i pisał, był apostołem nawrócenia. Wierna i wytrwała walka, powolny, organiczny proces... wszystkie te trudy scalił w swojej idei trzech nawróceń: nawrócenia wiary, nawrócenia ufności i nawrócenia miłości. Pierwsze polega – jego zdaniem – „na poznaniu nadprzyrodzonej rzeczywistości”. Chodzi o poznanie Jezusa i poznanie Bożego planu zbawienia – te dwa elementy nieprzypadkowo łączy. Bo przecież naprawdę poznać Jezusa oznacza poznać Go najbardziej wówczas, gdy „objawienie zbawczego planu Boga wznosi się na szczyty”. Drugie nawrócenie, zdaniem sługi Bożego, to „zasadnicza rezygnacja z pragnienia zbawienia siebie i oczyszczenia własnym wysiłkiem (w życiu świętych to często okres niezwykłych umartwień) – zrozumienie, że tylko Bóg zbawia – ufność zbawcza – wiara w odpuszczenie grzechów – nowe nastawienie do swoich niedoskonałości (znoszenie, »będę się przechwalał w swoich słabościach«)”. Co ciekawe, Blachnicki wyznał rok przed swoją śmiercią, bo 24 lutego 1986 roku, że na fundamencie tego nawrócenia budowane były całe jego kapłaństwo, życie i cała jego działalność. „Trwało to ponad 30 lat!” – dodał.

To w tym okresie pojawiły się w jego wewnętrznym życiu nawiązania do nawrócenia trzeciego. Już na początku lat sześćdziesiątych twierdził bowiem, co podkreślił biskup Adam Wodarczyk w jego biografii, iż doświadczenia duchowe, które przeżywa, są modlitwą „w przededniu poznania Miłości”. Z tęsknotą pisał wówczas: „Kiedy przekroczę ten próg, kiedy nastąpi ten dzień upragniony, za którym tęsknię, za którym wołam od blisko dwudziestu lat? Sam Jezus zna tę godzinę. Niech będą błogosławione Jego niezbadane wyroki! Czasem życie bez miłości staje się męką okrutną, nie do zniesienia – i wtedy z serca wyrywa się skarga: Panie, Ty chcesz być miłowany przeze mnie; Panie, Ty możesz mi dać miłość. Więc czemu nie dajesz tej miłości, czemu każesz mi się tak męczyć – już dwadzieścia lat? Panie, jaki jesteś trudny do pojęcia, jaka jest straszliwa tajemnica Twojego postępowania!”.

Ta dramatyczna modlitwa młodego jeszcze Blachnickiego raczej nie doczeka się realizacji na tej ziemi. A przynajmniej on sam tak to będzie widział dwadzieścia lat później. O trzecim nawróceniu, nawróceniu miłości, napisze wówczas: „To etap, który jeszcze stoi przede mną – przedmiot tęsknoty, wołania! Ale cały okres pobytu w Carlsbergu zdaje się przygotowaniem tego nawrócenia. Musi ono być poprzedzone śmiercią. Śmierć (starego człowieka) jest uwarunkowaniem miłości. Człowiek stary, naturalny, nie może się stać podmiotem miłości – on musi umrzeć”.

Panie, Ty wiesz...

Jest coś niezwykle intymnego w tych zapiskach założyciela Ruchu Światło–Życie. Tak intymnego, jakby nie było to przeznaczone do czytania przez innych. Nawet forma zapisków wydaje się zdradzać, że Blachnicki pisze na szybko, pod wpływem wewnętrznych doznań, z wieloma wtrąceniami, zdaniami pobocznymi, myślnikami czy nawiasami – z sobie tylko znanych powodów. To ostatnie nawrócenie, nawrócenie miłości, jest niejako odwróceniem porządku upadania w grzech. Nagle dokonuje się coś odwrotnego. „Samo nawrócenie miłości dokona się wtedy, gdy poznam, jak jestem miłowany – (teraz często poznaję, jak jestem poznany i wtedy ogarnia mnie ciemna noc ducha). Poznanie konkretne miłości może się dokonać – tylko w poznaniu, ile ja Go kosztowałem, ile On za moje grzechy wycierpiał! Poznanie swoich grzechów, swojej grzeszności w spojrzeniu Miłości ogarniającej moją grzeszność – i potem wstyd, ból, żal – i pragnienie, aby więcej umiłować – bo wiele zostało mi darowane – pragnienie oddania, wyniszczenia siebie dla Miłości – to jest »trzecie nawrócenie«. I dopiero wtedy i potem stanę się zdolny, aby miłować innych w miłości Chrystusa. O Panie, kiedy nastąpi ta chwila mojego »trzeciego nawrócenia«? Ty wiesz! Ty wiesz także, że pragnę! Jestem w Twoim ręku – prowadź według Twego odwiecznego postanowienia”.

Minie jeszcze rok od tych słów, zanim dane będzie obecnemu słudze Bożemu dowiedzieć się, jak w rzeczywistości wygląda sprawa z tym trzecim nawróceniem. Choć Blachnicki pisze o śmierci w sensie „śmierci starego człowieka”, zdaje się w tych swoich refleksjach patrzeć o wiele dalej. Bez względu na to, dokąd jego wzrok sięgał, czy poza horyzont naturalnej śmierci ciała, czy też śmierci w sensie duchowym, jedno jest pewne: na tym horyzoncie zawsze centralną postacią był Jezus Chrystus, Sługa. Ten, który „był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy”. Na którego spadła „chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie”. Szczyt objawienia Bożego planu zbawczego wobec człowieka spełnił się w Nim: „Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich. (...) za grzechy mego ludu został zbity na śmierć. (...) Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem (...) On poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami” (Iz 53,6-12). •