Przypadek zaufania

Piotr Sacha

O trzech wariantach losu od reżysera filmu. I jednej opcji od Boga.

Przypadek zaufania

Pierwszy raz śledziłem losy Witka, filmowego bohatera „Przypadku” Kieślowskiego, gdy rozstrzygały się losy mojej przyszłości, a konkretnie wyboru kierunku studiów. Znakomity film odtwarzałem z kasety VHS (czy dziś ktoś jeszcze potrafi rozszyfrować ten skrót?). Fabuła przedstawiała się w olbrzymim skrócie następująco: Student medycyny (jedna z pierwszych ról Bogusława Lindy) postanawia wyjechać do Warszawy. Spóźnia się na dworzec. W zależności od tego, czy zdąży wsiąść do pociągu, poznajemy trzy warianty jego dalszego życia. Jeden punkt wyjścia – różne zakończenia. Ten sam motyw pojawi się zresztą później w niemieckiej produkcji „Biegnij Lola, biegnij”. Oba filmy zostawiają widza z pytaniem o jego osobiste wybory, i te codzienne, i te poważniejsze, tak zwane życiowe, oraz ich konsekwencje.

Dlaczego przypominam ten obraz Kieślowskiego akurat dziś, w ostatni piątek lutego? Bądź co bądź temat wydaje się odpowiedni na każdy dzień roku. Przecież – wracając do filmowej metafory – nigdy nie wiadomo, kiedy ucieknie nam pociąg. Ostatni piątek miesiąca to też drugi piątek Wielkiego Postu. I kolejna dobra okazja (a może pierwsza od dłuższego czasu), żeby spojrzeć wstecz na swoje wybory, tym razem w duchowym kontekście. Filmowy wątek biegnącego peronem dworca Bogusława Lindy akurat w mojej pamięci przywołuje wątek rozmowy z ojcem Stanisławem Jaroszem. Nie wiem, czy ojciec Stanisław oglądał „Przypadek”. Nie rozmawialiśmy o tym. Paulin wspomniał za to dworzec w Koluszkach.
 
– Kiedyś czekałem na pociąg w Koluszkach. Stałem na kładce nad peronami. Było tam dużo torów. Zastanawiałem się, dokąd one prowadzą. Gdybym uruchomił lokomotywę i ruszył jednym z nich, dotarłbym do Poznania. Gdybym pojechał w drugą stronę, znalazłbym się w Katowicach. A jeszcze innym torem dojechałbym do Warszawy czy Lublina – opowiadał zakonnik. – Torów, tak jak dróg w życiu, jest wiele. Wybieram sam. Pan Bóg z góry widzi, dokąd one mnie poprowadzą. Po drodze nieraz ostrzega, abym zmienił tor lub zawrócił. Mamy wolność po to, by z własnej woli pozwolić się Panu Bogu prowadzić.

Dalej ojciec Stanisław przypominał, że Bóg przygotował dla każdego najlepszą wersję wydarzeń. Taki wariant, który prowadzi do nieba. Wariant miłosny, bo przygotowany przez kochającego Ojca. – My nie znamy się tak dobrze, jak myślimy. Nie wiemy na przykład, co nosimy w kodzie genetycznym. Może mamy słabe zdrowie, a chcielibyśmy podnosić ciężary... Nie wiemy, jakie skutki dla nas mają zranienia naszych przodków. Pan Bóg zna nas lepiej niż my siebie. Dlatego powinniśmy Jemu zaufać – akcentował paulin.

W tym miejscu nasuwa się pytanie, które u wielu katolików w kraju nad Wisłą wciąż budzi mały, a może większy, a może wręcz paraliżujący lęk. Co się stanie, jeśli wybiorę inaczej niż On tego chciał? Co mi grozi?

– Jeśli Bóg wyznaczył mi drogę, by jechać w życiu na północ, to będzie to najlepsza dla mnie droga – odpowiada o. Jarosz. – Ale jeśli skręcę na wschód, to nie przekreślę wszystkiego. Pan Bóg i wtedy będzie potrafił uczynić w moim życiu dobro. Powie: „Stanisław, kocham Cię. Ale ty już nie przyniesiesz 100 procent owoców, tylko 90 procent. Nie będziesz miał już takiego szczęścia, jakie dla Ciebie zaplanowałem, tylko trochę mniejsze”. Pamiętamy przypowieść Pana Jezusa o plonie 100-krotnym, 60-krotnym i 30-krotnym? Myślę, że ja sam tego 100-krotnego plonu nie wydam, bo nie zawsze chciałem słuchać Pana Boga. Inna rzecz, że można wybrać złą drogę i brnąć nią mimo ostrzeżeń. To może być droga zniszczenia. Ktoś mówi: „nie chodź w góry, bo będzie burza”. Jeśli nie posłucham mądrzejszego od siebie, mogę zostać porażony piorunem. Podobnie jest z grzechem. Ale jeśli uznam swój grzech i zawołam o ratunek, to miłość Boga się potęguje. Bo on mi przebacza – kończy zakonnik.
 
Jak badać wszystkie niepokoje związane z codziennym podejmowaniem decyzji? Franciszek rozeznanie nazywa „narzędziem walki do lepszego podążania za Panem” (Gaudete et exsultate). „Chodzi o to – pisze papież – aby nie stawiać granic temu, co wielkie, co lepsze i najpiękniejsze, ale jednocześnie skupiać się na tym, co małe, na codziennym zaangażowaniu”. Innymi słowy codziennie i pilnie szukać tego najlepszego wariantu. Dobrze poruszać się we własnym sumieniu. Badać wszystko (1 Tes 5,21).