Prawy dopływ Missisipi

Jacek Dziedzina

|

GN 8/2021

publikacja 25.02.2021 00:00

Pół wieku temu kiełkująca rewolucja konserwatywna uratowała Stany Zjednoczone. A przynajmniej nie pozwoliła liberalnej lewicy być jedynym głosem Ameryki. Czy po „nowym konserwatyzmie” Trumpa i w dobie lewicowej kontrrewolucji duetu Biden–Harris jest jeszcze miejsce dla konserwatystów „takich jak dawniej”?

Wydaje się, że to Donald Trump wyznaczy standardy nowego konserwatyzmu. Wydaje się, że to Donald Trump wyznaczy standardy nowego konserwatyzmu.
Carolyn Kaster /AP Photo/east news

W tym wstępie kryje się pewne potencjalne nieporozumienie. Zbyt często bowiem na słowa „konserwatywny” i „konserwatysta” reagujemy – w zależności od poglądów – albo ze zbytnim nabożeństwem, albo alergicznie. Innymi słowy – albo uznajemy konserwatyzm za proste przełożenie prawd teologicznych na życie społeczno-polityczne, albo, przeciwnie, za przejaw zacofania. A polityków i myślicieli odwołujących się do konserwatyzmu – albo za wzory wszelkich cnót, albo za fundamentalistów i faryzeuszy. Warto z jednej strony odczarować tę mitologię, z drugiej – „oczyścić z zarzutów” konserwatyzm jako taki.

W przypadku USA konserwatyzm to na tyle pojemne określenie, że mieszczą się w nim nurty nieraz dość mocno różniące się wizją państwa, ekonomii, bezpieczeństwa czy roli tradycji oraz wartości duchowych i religijnych w życiu społecznym. A zarazem – i to ważna różnica w zestawieniu z Europą – idzie za tym jakaś konkretna treść, a nie – jak w przypadku tego, co konserwatyzmem nazywa się w Europie Zachodniej – nic nie znaczący ideowo i politycznie termin (czego przykładem jest tzw. chadecja europejska czy Partia Konserwatywna w Wielkiej Brytanii).

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.