Czas rozpalania pożarów

Aleksander Bańka

Stwierdzenie, że polska młodzież laicyzuje się w bardzo szybkim tempie, to dziś już nic odkrywczego. Szacuje się, że w Polsce w porównaniu z pozostałymi europejskimi krajami proces ten przebiega najszybciej, a odsetek młodych osób deklarujących się jako niewierzące z roku na rok gwałtownie się powiększa. Problem w tym, że nie ma pomysłów na to, co z tym faktem zrobić, albo inaczej – pomysły może i są, ale brakuje determinacji do ich systematycznej realizacji.

Czas rozpalania pożarów

Powiedzenie: „Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak, jak one” zakrawa na truizm, w wypadku młodzieży sprawdza się jednak doskonale. Nie da się dziś młodego człowieka do czegokolwiek przekonać lub zachęcić, występując w roli mentora, zewnętrznego autorytetu, lub moralizującego eksperta, który dobrze radzi, jak żyć. Młodzież tego najzwyczajniej nie kupi. Ma swój własny slang, kod kulturowy, obyczajowe trendy kształtowane przez najnowsze mody, wartości przejmowane kanałami nieprzystającymi już często do tradycyjnych sposobów ich przekazywania. Oczywiście, można przecież powiedzieć, że zawsze tak było. Sęk w tym, że  w dobie wszechobecnych i kreujących opinie mediów społecznościowych, internetowej sieci dostępnej non stop w smartfonie, wszelkich możliwych treści osiągalnych jednym kliknięciem, nie można już budować tak prostej analogii do czasów minionych. Podstawowa rzeczywistość młodego człowieka to dziś nie twarda empiria, ale świat platform filmowych czy gamingowych z tysiącami wszelkich możliwych produkcji i gier, których jakość niemal zaciera różnicę między tym, co realne, a co wirtualne. Tam ogromna ilość młodych szuka sposobu na życie, a często także dróg ucieczki i schronienia. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby uświadomić sobie, jak bardzo obecne w nim treści – nawet jeśli pojawiają się tylko pobocznie, ale ze stałą regularnością – kształtują opinie i sposób przeżywania codzienności przez młodzież. Jeśli dołożyć do tego postępujący rozkład rodzinnych więzi i coraz silniej widoczny zanik bliskich relacji między rodzicami a dziećmi, trudno się dziwić, że rozmaite deficyty – uwagi, bliskości, poczucia bezpieczeństwa, tożsamości – które kształtują się w efekcie tych procesów, młodzi zaspokajają w sposób mocno odbiegający od tradycyjnego, korzystając przy tym ze środków, które jeszcze kilka lat temu były nam zupełnie nieznane. Nic dziwnego, że nie potrafimy za nimi nadążyć. Nie nadąża także Kościół.

Skandale z udziałem duchownych i generalnie trudny czas Kościoła w Polsce z pewnością nie ułatwia komunikacji z młodymi ludźmi. Nie zmienia to jednak faktu, że aby jakakolwiek komunikacja była możliwa, trzeba zacząć mówić ich językiem i wejść w ich świat – nie oceniająco lub z pozycji wyższości, ale na zasadach mądrego towarzyszenia. Nie chodzi przy tym bynajmniej o płytkie i powierzchowne zblatowanie – przymilne kumplostwo, które bardziej szkodzi niż pomaga. Celem jest przekaz Ewangelii dostosowany do wrażliwości i percepcji młodego człowieka. Można się zżymać i pomstować na księdza, który gra w gry komputerowe i próbuje w ten sposób opowiadać młodym o Jezusie. Nie zmienia to jednak faktu, że jego przekaz dociera do młodzieży zdecydowanie skuteczniej, niż dziesiątki nadmuchanych patosem kazań, których często nie rozumie nikt, poza samym kaznodzieją. Można też obrazić się, że młodzi wykrzykują nam wulgarne hasła pod kościołami, że myślą i mówią o katolicyzmie, odwołując się często do prymitywnych kalek pojęciowych i żałosnych stereotypów, albo że kpią ze spraw, które dla nas stanowią sferę sacrum lub przynajmniej szczególnej rangi wartość. Tylko co z tego? Co zyskamy przez fakt, że odwrócimy się plecami, z gniewem lub pogardą potrząsając głowami i utyskując nad upadkiem wiary, moralności i obyczajów? Poza nami samymi niewielu to już dziś wzruszy, przeciwnie – niemała grupa Polaków nazwie postawy, które nas gorszą, uzasadnionym buntem, przyklaśnie im ochoczo i z satysfakcją wesprze. Jak pokazuje otaczająca nas rzeczywistość, grupa ta rośnie w błyskawicznym tempie.

Co więc nam pozostaje? Nie chcę w tym miejscu silić się na kreowanie jakichkolwiek pośpiesznych rozwiązań. Sądzę jednak, że trzeba zacząć od czegoś zupełnie fundamentalnego – od „przewrotu kopernikańskiego” w myśleniu o młodzieży. Po śmierci ks. Franciszka Blachnickiego, wraz z wejściem w okres transformacji ustrojowej, Kościół w Polsce coraz bardziej absorbowały sygnały duszpasterskiego kryzysu, który tlił się w społecznym podglebiu, nie omijając także młodzieży. Problem w tym, że mniej lub bardziej adekwatnie reagowaliśmy na rzeczywistość, która za każdym razem była o krok przed nami, zawsze nas wyprzedzała i zaskakiwała. Na dłuższą metę ta metoda nie zdała egzaminu. Może więc najwyższy już czas, żeby wreszcie „uciec do przodu” i zamiast gasić pożary, zacząć je rozpalać.