(Bez)użyteczni?

ks. Adam Pawlaszczyk ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 04/2021. Otwarte

publikacja 28.01.2021 00:00

Użyteczność to zdolność jakiegoś dobra (a najczęściej myślimy o dobru w sensie materialnym) do zaspokojenia czyichś potrzeb. Coś, co zaspokaja nasze potrzeby, jest dla nas użyteczne, mówimy. A jeśli tego zrobić nie potrafi, uznajemy to za bezużyteczne.

(Bez)użyteczni?

W ten sposób definiują pojęcie użyteczności słowniki. I nie jest to pozbawione sensu – czy nie czujemy się bezużyteczni, gdy nikt nas nie potrzebuje? Społeczeństwo oparte na przekonaniu o sile młodości ma problem z akceptowaniem starych ludzi właśnie dlatego, że wydają się oni już bezużyteczni. Wielu z nas w dojrzałym wieku, albo i na starość, czuje się bezużytecznymi, i ta bezużyteczność przygniata nas najbardziej. To pokazuje, że pojęcie użyteczności ma jeszcze jedną cechę – jest bezlitośnie subiektywne i to, co jedni uznają za bezużyteczne, u innych może rodzić pragnienie nie do poskromienia.

Ze sprawami wiary jest bardzo podobnie. Niektórzy ze zdziwieniem patrzą na innych, gdy się modlą, czytają Pismo Święte, uczestniczą we Mszy św., jakby chcieli im zasugerować, że marnują czas. Usłyszałem kiedyś kawałek jednego z najpopularniejszych polskich raperów, który śpiewał o ludziach zapatrzonych „w paciorki różańca, tak jakby coś dawał...”. Od razu przyszło mi do głowy, że to właśnie jest myślenie „światem”, któremu trudno zrozumieć wartość modlitwy, bo przecież jej nie praktykuje... Dotyczy to również innych „dóbr”, które dla tegoż świata użyteczne są jedynie wówczas, gdy „coś dają”. To paranoiczne i zazwyczaj bardzo destrukcyjne, zwłaszcza dla międzyludzkich relacji, bo wychowuje kolejne pokolenia egoistów, poranionych wewnętrznie własnymi złudzeniami.

Kiedy Jezus uczy uczniów wypełniania woli Ojca, przekazuje im bardzo konkretny sposób podejścia do siebie samych. Mają mówić: „jesteśmy bezużytecznymi sługami, zrobiliśmy to, co mieliśmy do zrobienia”, zamiast spodziewać się nagrody, przywilejów czy jakiejkolwiek formy docenienia. Mądre, niestety rzadko wśród nas, wierzących, spotykane. Lubimy, żeby nas docenili i, oczywiście, chcielibyśmy, żeby docenił nas również Pan Bóg. Nas i nasze wysiłki. A przecież nie o wysiłek chodzi w życiu wiarą. Tylko o to, żeby wszystko było na właściwym miejscu.

Przy okazji kolejnego Dnia Życia Konsekrowanego, który przypada w święto Ofiarowania Pańskiego, warto sobie przypomnieć, że najwięcej dla Kościoła robią ci, których widać najmniej. Myśleć inaczej oznacza myśleć po „światowemu”. Jak napisał Marcin Jakimowicz w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego”, dla świata „praktycznego do bólu”, w którym wszystko ma być użyteczne, konsekrowani są solą w oku. Ludzie poświęcający całe życie na kontemplację, modlitwę i rozważanie słowa Bożego? Przecież to kompletnie niepraktyczne! Tymczasem osoby konsekrowane są jak drogowskaz. Nie bez przyczyny ciągnęły i ciągną do nich tłumy zadających pytania, pogubionych w szalonym świecie, który zawsze potrzebował, potrzebuje i będzie potrzebować tych, którzy się za niego modlą. •