Szukanie dziury w całym

Marcin Jakimowicz

Więcej nas łączy niż dzieli. Po co sprawdzać „zawartość katolickości w katolickości”? Jak w dowcipie o zakonnicy, która wchodząc do tramwaju woła: „Medaliki do kontroli”, a pasażer wyciągając różaniec odpowiada: „Miesięczny!”.

Szukanie dziury w całym

Ubiegły rok mocno wyeksponował różnice i podziały, jakie sami tworzymy, bezpieczne getta w jakich się „okopujemy”. Są środowiska, których zasadniczą misją wydaje się być „szukanie dziury w całym” i, wzorem Barejowskiej Marysi, sprawdzanie „zawartości katolickości w katolickości”. Przypomina to dowcip o zakonnicy, która wchodząc do tramwaju woła: „Medaliki do kontroli”, a pasażer wyciągając różaniec odpowiada: „Miesięczny!”.

Łatwo się zafiksować na tym punkcie. A przecież nas chrześcijan, a bliżej katolików z Polski, naprawdę o wiele więcej łączy niż dzieli! Przede wszystkim mamy jednego Ojca. I ten argument powinien już wystarczyć.

„Niestety, my Polacy lubimy się kłócić o bzdurki i bajdurki. Jakaś swarliwość, jakaś zapiekłość w sprawie nawet mało istotnych rzeczy dotyka w Polsce wszystkich dziedzin życia. Patrzę na to z bólem” - usłyszałem przed dekadą od o. Maćka Zięby.

- Rozmawiam z każdym. Słucham. Mówić to pewno za bardzo nie umiem, ale ludzie twierdzą, że umiem słuchać. Nie zawsze potrafiłem odpowiedzieć. Ale słuchałem. Ludzie odczuwali, że ich szanuję, nawet jeśli coś w życiu poplątali – opowiadał mi przed laty ks. Roman Indrzejczyk (przychodzili do niego ludzie z różnych stron barykady: i bracia Kaczyńscy, i Jacek Kuroń, zginął w katastrofie smoleńskiej) - Jestem przeciwko ciasnocie, oburzaniu się, potępianiu świata. Z wieloma sprawami nie zgadzam się, to jasne, ale uważam, że nie ma co tupać nogami. Nie można obrażać się na tych, którzy atakują ludzi Kościoła, bo często naprawdę mają za co. Albo przynajmniej wydaje się im, że mają za co. Nasze zachowania są często niezręczne. My w świętym, katolickim Kościele uważamy się za posiadaczy prawdy. I tak jest w istocie. Ale posiadacze prawdy czasami korzystają ze swojego autorytetu w sposób niedelikatny, dominujący. Jak wszystkowiedzący dorośli strofują małe dzieci: to wolno, a tego nie wolno. A to już nie wychowanie tylko tresura. Zawsze o tym mówiłem. Wielu się to nie podoba, więc tym głośniej o tym mówię. Ludzie boją się często, że ksiądz ich zaatakuje. Zaczynają pierwsi. Mają głosy krytyczne. Trzeba ich wysłuchać, bo często mają rację, są zranieni jakąś niezręcznością ludzi Kościoła. I wtedy trzeba przeprosić. Oni chcą pogadać, a nie „walczyć z Kościołem”, jak to się dzisiaj często mówi.