Papież Franciszek o unikaniu tanich pociech i „Covidzie przesiedlenia”

Franciszek w rozmowie z Austenem Ivereighem

publikacja 04.01.2021 14:18

W swoim życiu doświadczyłem trzech „Covidów”: mojej choroby, pobytu w Niemczech i pobytu w Kordobie.

Papież Franciszek o unikaniu tanich pociech i „Covidzie przesiedlenia” "Kiedy potężnie zachorowałem w wieku dwudziestu jeden lat, po raz pierwszy doświadczyłem ograniczenia, bólu i samotności" - wspomina w książce papież Franciszek. Jakub Szymczuk / Foto Gość

Kiedy potężnie zachorowałem w wieku dwudziestu jeden lat, po raz pierwszy doświadczyłem ograniczenia, bólu i samotności. Zmieniło to sposób, w jaki postrzegałem życie. Przez wiele miesięcy nie wiedziałem, kim jestem i czy przeżyję. Nawet lekarze nie mieli pojęcia, czy z tego wyjdę. Pamiętam, jak przytulałem mamę i prosiłem: „Po prostu powiedz mi, czy umrę”. Byłem wtedy na drugim roku seminarium diecezjalnego w Buenos Aires, przygotowując się do kapłaństwa.

Pamiętam tę datę. Był 13 sierpnia 1957 roku. Zostałem zabrany do szpitala przez prefekta, który zdał sobie sprawę, że moja choroba nie jest zwykłą grypą, którą leczy się aspiryną. Tam od razu wyciągnęli z moich płuc półtora litra wody i pozostałem, walcząc o życie. W listopadzie zoperowano mnie i usunięto górny prawy płat jednego z płuc. Wiem więc, co to znaczy, gdy chorzy z koronawirusem mają problemy z oddychaniem przez respirator.

Z tego czasu szczególnie pamiętam dwie pielęgniarki. Jedną z nich była Cornelia Caraglio, starsza pielęgniarka, naczelna, dominikanka, która zanim została wysłana do Buenos Aires była nauczycielką w Atenach. Dowiedziałem się później, że po pierwszym badaniu przez lekarza, po jego wyjściu, kazała pielęgniarkom podwoić dawkę leku – głównie penicyliny istreptomycyny – które on przepisał. Wiedziała, że umieram. Ona uratowała mi życie. Ze swojego doświadczenia, dzięki regularnym kontaktom z chorymi lepiej niż lekarz rozumiała, czego potrzebują, i miała odwagę działać w oparciu oswoją wiedzę.

Inna pielęgniarka, Micaela, zrobiła to samo, gdy odczuwałem silny ból, przepisując mi potajemnie dodatkowe dawki środków przeciwbólowych. Cornelia i Micaela są teraz w niebie, a ja zawsze będę ich dłużnikiem. Walczyły o mnie do końca, aż do mojego ostatecznego wyzdrowienia. Uczyły mnie, co to znaczy korzystać z nauki, ale także wiedzieć, kiedy wyjść poza nią, by zaspokoić określone potrzeby.

To doświadczenie pokazało mi coś jeszcze, a mianowicie, jak ważne jest unikanie tanich pociech. Ludzie przychodzili, żeby mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że ból, który teraz odczuwam, sprawi, że już nigdy nie będę musiał cierpieć – naprawdę głupie rzeczy, puste słowa, i choć wypowiedziane z dobrymi intencjami, to nigdy nie dotarły one do mojego serca. Najgłębiej przemówiła do mnie milczeniem jedna z kobiet, która naznaczyła moje życie –siostra María Dolores Tortolo. Ona uczyła mnie jako dziecko i przygotowała do Pierwszej Komunii Świętej. Przyszła do mnie w odwiedziny, wzięła mnie za rękę, pocałowała, przez chwilę nic nie mówiła, a potem w końcu powiedziała: „Naśladujesz Jezusa”. Nie musiała mówić nic więcej. Jej obecność, jej milczenie były głęboko pocieszające.

Po tym doświadczeniu postanowiłem, odwiedzając chorych, mówić jak najmniej. Po prostu trzymam ich za rękę.

Poważna choroba, którą przeżyłem, nauczyła mnie polegać na dobroci i mądrości innych. Koledzy z seminarium oddawali swoją krew, odwiedzali mnie i byli przy mnie; jeden z nich noc w noc czuwał przy moim łóżku w tej trudnej sytuacji. To są rzeczy, których się nie zapomina. Jaki wyszedłem z tego? Lepszy, bardziej realistyczny. Dało mi to też przestrzeń na przemyślenie swojego powołania. Już wtedy czułem wezwanie do życia zakonnego. Myślałem o salezjanach, dominikanach, może jezuitach. Jezuitów spotkałem po raz pierwszy w seminarium, ponieważ to oni je prowadzili, i byłem pod wrażeniem ich misyjnego zaangażowania. Podczas rekonwalescencji po operacji płuc, gdy przebywałem poza seminarium, miałem czas i przestrzeń, by to wszystko przemyśleć i osiągnąć spokój, którego potrzebowałem do podjęcia ostatecznej decyzji o wstąpieniu do Towarzystwa Jezusowego, czyli jezuitów.

Mój czas w Niemczech w1986 roku można by nazwać „Covidem przesiedlenia”. To było dobrowolne wykorzenienie, gdyż wyjechałem udoskonalić mój niemiecki i zbierać materiały do pracy doktorskiej, ale tak naprawdę czułem się jak kwadratowy kołek w okrągłej dziurze. Chodziłem na cmentarz we Frankfurcie i stamtąd patrzyłem, jak samoloty lądują i startują, usychając z tęsknoty za moją ojczyzną. Pamiętam dzień, w którym Argentyna wygrała mistrzostwa świata w piłce nożnej. Nie oglądałem meczu i dopiero następnego dnia, gdy przeczytałem gazety, zdałem sobie sprawę, że wygraliśmy. Kiedy dotarłem na lekcję niemieckiego, nikt nic nie powiedział na ten temat, tylko pewna Japonka wstała i napisała na tablicy: VIVA ARGENTINA, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. Gdy do klasy wszedł nauczyciel, kazał jej to wymazać – i to wszystko.

Samotność triumfu, którego nie możesz z nikim dzielić, samotność braku przynależności, bycia wytrąconym z życiowej równowagi. Zostajesz zabrany z miejsca, w którym jesteś, wysłany tam, gdzie nie należysz, i dopiero w trakcie tego procesu dowiadujesz się, co tak naprawdę ma znaczenie w miejscu, które zostawiłeś.

Czasami wykorzenienie może być wyleczeniem albo radykalną przemianą.

Trzeci raz Covid przeżyłem w latach 1990-1992, kiedy to zostałem wysłany do Kordoby. Ten czas miał swoje korzenie w moim sposobie sprawowania przywództwa jako prowincjał, a następnie rektor. Jestem pewien, że zrobiłem kilka dobrych rzeczy, ale potrafiłem być bardzo surowy. Tam wystawili mi rachunek i mieli rację.1

Fragment książki „Powróćmy do marzeń. Droga ku lepszej przyszłości” (Dom Wydawniczy Rafael), która jest dostępna w promocyjnej cenie w naszym sklepie sklep.gosc.pl


1 Papież Franciszek odnosi się tutaj do czasu (1990-1992), który spędził w górskim mieście Kordoba w środkowej Argentynie. Nastąpiło to pod koniec burzliwego okresu w argentyńskiej prowincji Towarzystwa Jezusowego, po ponad dekadzie rządów Jorge Mario Bergoglio jako dominującego, charyzmatycznego prowincjała (1973-1979) i rektora jezuickiego domu formacyjnego Colegio Máximo w prowincji Buenos Aires. Będąc dopiero po pięćdziesiątce, Bergoglio został wysłany do Kordoby. Okres ten dobiegł końca, gdy ówczesny arcybiskup Buenos Aires kard. Antonio Quarracino poprosił papieża Jana Pawła II o nominację Bergoglio na biskupa pomocniczego.