"Kocham was najbardziej na świecie"

Wojciech Markiewicz

publikacja 30.12.2020 13:19

Przyszedł, bo Bóg nas tak kocha, że dał nam swojego Syna, by zmienił nasz świat. Przyszedł, by nas uczyć, by za nas cierpieć, by umrzeć, by zmartwychwstać. Przyszedł, byśmy mieli życie.

"Kocham was najbardziej na świecie" Unsplash

W wigilijny poranek idę po ostatnie świąteczne zakupy. Najpierw wstępuję jednak do katedry na chwilę adoracji. Miejsce wystawienia Najświętszego Sakramentu jest puste. Nie ma Go. Siadam w ławce na chwilę modlitwy i po małym rozczarowaniu rozumiem, że to jednak ja przyszedłem zbyt wcześnie. W żłobie już przygotowane miejsce, lecz to jeszcze nie ta chwila, jeszcze trwa przecież Adwent. Jeszcze mamy czas, jeszcze możemy wołać „Panie przyjdź”. A jeśli w tym roku nie przyjdzie bo zamykamy się z powodu epidemii? Przyjdzie na pewno, mimo drzwi zamkniętych z obawy przed pandemią.

Drugi raz zdarza się sytuacja, że wigilię i Święta Bożego Narodzenia spędzamy w trójkę. Tylko ja, żona, syn. Kilka lat temu żona chorowała i czas Świąt spędziła w łóżku, a my obok niej. Teraz jesteśmy dzięki Bogu zdrowi, nasza dalsza rodzina też. Tym razem też choroba, a raczej obawa przed jej skutkami dla naszych rodziców, przyniosła ten czas świętowania wyłącznie z najbliższymi.

Czas mija jakby wolniej, nie jesteśmy z nikim umówieni na konkretną godzinę, nikt z kolacja na nas nie czeka, nie spieszymy się by dojechać na czas. Możemy skupić się na czekaniu. Telefony z życzeniami, dekorujemy stół, ubieramy świąteczne koszule. Za oknami szaro i leje deszcz. Nie jesteśmy w stanie dostrzec gwiazdy. Musimy zaufać doświadczeniu, że się pojawiła. Modlitwa, opłatek, życzenia. W tym roku wyjątkowe. Aby te Święta zbliżyły nas do siebie, byśmy je spędzili naprawdę razem. Razem ze sobą i razem z Nim. Wypowiedziane prosto w oczy, z głębi duszy, bo nam naprawdę na tym zależy. Jest wspaniale, siedzimy razem przy stole, uśmiechamy się, syn nie ucieka do swojego pokoju, gdzie leży zapomniany chwilowo smartfon. Wciąż czekamy. To czekanie jest jednak już inne, radośniejsze. Już jesteśmy pewni, że przyjdzie. Może zanim uśniemy, może w środku nocy, może gdy się obudzimy i uśmiechniemy do siebie.

Przyszedł. Powiedział nam tylko jedno zdanie: "Kocham was najbardziej na świecie". W tym zdaniu jest jednak wszystko, co chcielibyśmy usłyszeć. Przyszedł, bo Bóg nas tak kocha, że dał nam swojego Syna by zmienił nasz świat. Przyszedł by nas uczyć, by za nas cierpieć, by umrzeć, by zmartwychwstać. Przyszedł byśmy mieli życie. Przyszedł w porannym spojrzeniu żony i syna, przyszedł podczas bożonarodzeniowej Eucharystii. Przyszedł w jakże wyczekiwanych kolędach. Przyszedł w tych dwóch świątecznych dniach spędzonych z żoną i z synem. Bez podniesionych głosów, bez upominania i pouczania się nawzajem. Nie pamiętam Świąt, podczas których spędzilibyśmy ze sobą tak piękny czas. Bez pośpiechu, bez pytania o której idziemy do domu. Bez zmęczenia. Tak, to Boże Narodzenie nas nie zmęczyło. To nie znaczy, że chcemy od teraz każde Święta spędzać tylko we trójkę. Jednak zamknięci w domu mogliśmy wydobyć to, co umykało podczas pośpiechu, podczas pakowania się i przemieszczania od jednych rodziców do drugich. Mam nadzieję, że jeszcze wiele dni i wiele Bożych Narodzeń będziemy mogli spędzić w większym gronie. Ale zawsze będziemy pamiętać, że On przychodzi. Czy są trzy osoby, czy dużo więcej. Przychodzi jak obiecał. Teraz od nas zależy czy zostanie z nami na dłużej, na zawsze.

***

Tekst przyszedł do redakcji gosc.pl w odpowiedzi na konkurs "Moje święta w pandemii". Otrzymał wyróżnienie.