Miłość usuwa lęk

ks. Adam Pawlaszczyk

publikacja 17.12.2020 00:00

Królów wokół Króla zebrało się niemało. Trzech padło na twarze, jeden zadrżał ze strachu. Trzej powrócili do domów, ten jeden z domów powyciągał matki z małymi dziećmi, żeby je pozabijać. Prawdopodobnie dlatego, że nie patrząc w niebo, nie zdołał wyczytać w gwiazdach prawdy o miłości, która usuwa lęk.

Miłość usuwa lęk canstockphoto, canstockphoto; montaż studio gn

To wszystko nie działo się naraz. Stajnia, słoma, pasterze, wół, osioł i trzech królów, ich wielbłądy, anielskie włosy i anielskie gloryje… Na wspólnej scenie spotykają się jedynie w tradycyjnych szopkach oraz gromko w Pasterkę śpiewanych kolędach. Co nie znaczy, że nie jest to historia tej samej prawdy. Prawdy o Słowie, które stało się Ciałem. Cudu, w który można albo uwierzyć, albo go… znienawidzić. Cudu życia po prostu.

Gwiazda, którą widać

Życie objawiło się. Wszystkim bez wyjątku. Zarówno wierzącym w Boga Jedynego, jak i poganom. Gdy Jezus narodził się w Betlejem, do Jerozolimy przybyła elita pogańskich elit: Mędrcy ze Wschodu. Lakoniczna informacja Mateusza Ewangelisty powinna zadziwić każdego znającego kwiecistą wschodnią manierę. Kim byli? Skąd właściwie się wzięli? I czego chcieli od Jezusa? Nie wiemy nic na ten temat poza jednym. Interesowało ich miejsce pobytu nowo narodzonego króla żydowskiego: „Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon”. Czy byli to uczeni próbujący odkryć wpływ ruchu gwiazd na losy świata, ludzi i narodów? Czy koniunkcja Jupitera i Saturna w gwiazdozbiorze Ryb mająca miejsce około 7 roku przed Chrystusem mogła być tym impulsem wyprowadzającym ich z domów w nieznane krainy? To mało istotne, przynajmniej z punktu widzenia wiary. Bo z jej perspektywy o wiele bardziej interesująca jest tajemnica pogańskiego pragnienia poznania Boga. Szukając mądrości, mędrcy oddali hołd wcielonemu Słowu. Uczcili nie ideę, ale Osobę. To, co zdawało się dotąd zapisane w gwiazdach, straciło swój ostateczny charakter na rzecz woli Najwyższego.

„Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. (…) Przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: »Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon«. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny”.

Strach zniewalający

„Czemu, okrutny Herodzie, lękiem cię Chrystus napełnia?” – pyta Kościół. I to pytanie nie jest jedynie poetycką alegorią zawartą w brewiarzowym hymnie, jak wiele innych. Brandstaetter w „Jezusie z Nazaretu” opisał wewnętrzne zmagania Heroda tak: „Mesjasz… Mesjasz… Herod doznawał zawsze uczucia nieposkromionego strachu, ilekroć rozmyślał o Mesjaszu, zwłaszcza że było to pojęcie z mgły i powietrza, bezkształtne i nieuchwytne. Można było zabić podstępnych arcykapłanów, niewierne żony, spiskujących synów, zdradzających dworzan, ale jak zabić wiarę w Mesjasza, którego nie można wtrącić do więzienia ani uchwycić rękami za gardło? Skąd ma przyjść owa nieokreślona postać? Czy przyjdzie na świat jako dziecko, normalnie się rozwijające? A może przybędzie z jakiejś dalekiej krainy – z jakiej krainy? – jako mąż dojrzały? Po czym go będzie można rozpoznać? Po jakich cechach ciała i ducha? Herod nie wierzył w zjawienie się Mesjasza, ale niepokoiła go wiara w jego przyjście. Jeżeli zatem zastanawiał się nad jego przyjściem, czynił to tylko dlatego, że chciał wczuć się w głupotę pospólstwa, w jego ciemną, burzliwą i gwałtowną wiarę i w pełni uzmysłowić sobie jej możliwości, które niezależnie z jakiego wyrastają podglebia, zawsze mogą się okazać niebezpieczne, a nawet groźne dla władzy królewskiej i losów dynastii. Dlatego nie wierząc w przyjście Mesjasza, zastanawiał się nad tym, jakim sposobem on przyjdzie na świat, i nie wierząc w możliwość jego istnienia, rozmyślał nad tym, jak będzie wyglądał, jaka będzie jego postać, jego szata i jakie będzie jego działanie w gorączkowej wyobraźni Izraela. O tę wyobraźnię przede wszystkim mu chodziło. Jak ją wyrwać z duszy Izraela, jak ją oślepić, ogłuszyć, zabić? Jak wykarczować z serc tego wierzgającego ludu śmieszną wizję Męża Bożego, Wysłannika i Zbawiciela? Jak zniszczyć urojenia o szczęśliwym czasie mesjańskim? Ręce jego poczęły drżeć. Odległe urojenie jest niebezpieczniejsze od bliskiej prawdy, bo bliską prawdę można łatwo ująć, związać i zabić, a odległe urojenie trudno uchwycić i niełatwo zniszczyć. Prawda jest cielesna, urojenie bezcielesne. Prawda jest dotykalna, urojenie – niewidzialnym powietrzem. Jak zabić powietrze? I tak, zatoczywszy szerokie koło medytacji, powrócił do punktu wyjścia swoich rozważań, którym był strach przed Mesjaszem”.

Tak, ten król był chory. I nie chodzi nawet o jakieś bliżej nieokreślone kłopoty z jelitami, o które podejrzewa go historia. Raczej o neurotyczny strach, podszyty podejrzliwością. W ostatnich latach swojego życia skazał na śmierć swoich synów: Arystobula, Aleksandra i Antypatra, a także innych co znaczniejszych oficjeli. Odległe urojenia, budzące strach większy niż urojone niebezpieczeństwa zewsząd go otaczające, przymusiły wewnętrznie tego Idumejczyka (nie był wszak Żydem), z zamiłowaniem do polowań, aby – nie mogąc dopaść nowo narodzonego króla żydowskiego – w przebiegły sposób osaczyć, dopaść i pozbawić życia każdego, kto mógł nim być. Krew malutkich Izraelitów miała zawołać z ziemi niczym krew Abla, a ofiara życia Młodzianków zapowiedzieć ofiarę tych wszystkich, którzy stanowiąc urojone niebezpieczeństwo, umrzeć będą mieli w imię spokoju tych, którzy przestraszyli się życia. „Przeraził się Herod, a z nim cała Jerozolima” – zapisał Mateusz. I choć historycznie jest to nie do obronienia, bo Herod w każdym zakątku tego świętego miasta był znienawidzony, to jednak nie o tę nienawiść ewangeliście chodziło. Raczej o tę, która 33 lata później wrzaśnie z gardeł jej mieszkańców nieposkromionym: „Ukrzyżuj go! Krew Jego na nas i na syny nasze!”. Ale to będzie już pod rządami innego Heroda, który obarczony tym samym stopniem sceptycyzmu zobaczyć będzie chciał cud; widząc go, nigdy w niego nie uwierzy, nie domyślając się nawet, że cud to największy z możliwych. Ubierze go w szaty pogardy i pośmiewiska, jak każdy, kto opierając się prawdzie i bojąc się rzekomej irracjonalności, woli zamknąć oczy.

Oczy szeroko zamknięte

Z tego dramatu zmagania się racjonalnych argumentów świata z pozornie nierozsądnym światem ducha można wyjść bocznymi drzwiami. Uwierzyć tym, którzy ci mówią: nie wierz w pojęcia z mgły i powietrza, wierz raczej w konkret codzienności i poczucie komfortu. Ale nie warto. Betlejem, które stało się sceną takiego właśnie dramatu, po wszystkie czasy stanowić będzie świadectwo, że nasze ludzkie wybory zawsze będą związane z umiejętnym rozegraniem walki pomiędzy lękiem a zaufaniem. Maryja, Józef, aniołowie, pasterze, Mędrcy: na pierwszym planie dostajemy świadectwo uwielbienia Boga w jednym z najbardziej paradoksalnych doświadczeń człowieka, spotkaniu z wcielonym Bogiem, który pod postacią kruchego niemowlęcia objawia Życie. Gdzieś z boku tej sceny zawsze krążyć będzie świat Herodów uznających, że wierzyć trzeba przede wszystkim sobie, nawet jeśli jest to wiara głównie w realność swoich lęków. Co ciekawe – świat tych Herodów, obracając się zawsze wokół nich samych, nie dopuści nigdy możliwości błędu. Wciąż powtarzać będą, że mgły i powietrze to coś, czego nie widać, więc nie istnieje. I że nie może się wydarzyć niemożliwe. A nawet jeśli się wydarza, to trzeba jak najszybciej o tym zapomnieć. Bo przecież… jest niemożliwe.

Z życiem też tak jest. Tym z małej litery. Kiedy się rozpoczyna, może wzbudzić lęk. Ale nie wtedy, gdy zna się osobiście Pana życia, Który sam jest Życiem.•

Modlitwa

Panie Jezu Chryste, Ty jesteś Życiem, które objawiło się nam pod postacią małego dziecka. Spraw, abyśmy nigdy nie ulegali lękowi i ułudzie naszych niby rozsądnych argumentów, które oddalają nas od wyboru tego, co dobre, na korzyść tego, co wygodne. Daj nam zrozumieć, że nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć, zmierzyć, ustalić. I choć czasem musimy brodzić we mgle, nie widząc przed sobą przyszłości, pozwól stawiać kroki pewnie, w całkowitym zawierzeniu Tobie. Niech Życie, które się objawiło i które nie zna końca, stanie się naszą Drogą, której nigdy nie porzucimy. I Prawdą, w którą nigdy nie przestaniemy wierzyć.

Postanowienia na ostatni tydzień Adwentu:

• Odnajdę w swoim otoczeniu osoby, które żyją w lęku przed niepewnym jutrem. Otoczę te osoby swoją modlitwą i dobrym słowem.

• Spróbuję pomóc tym osobom w sposób bardzo konkretny, aby doświadczając dobroci człowieka wierzącego w Boga, mogły uwierzyć i w Jego dobroć oraz zaufać Jego woli.