Liczby i ludzie

Jacek Wojtysiak

20 181 – to dotychczasowa liczba ofiar śmiertelnych pandemii w Polsce. Za tą liczbą kryją się konkretni ludzie i dramaty ich rodzin. Warto więc zrobić wszystko, by ocalić choćby o jedno życie więcej.

Liczby i ludzie

Według oficjalnych statystyk z poniedziałku 7 XII 2020 r. liczba zmarłych w Polsce z powodu COVID-19 lub z powodu „współistnienia COVID-19 z innymi chorobami” wynosi obecnie 20 181. Według portalu Worldometer oznacza to, że na jeden milion mieszkańców przypadło u nas dotąd 533 zgonów istotnie związanych z pandemią. Najprawdopodobniej jest tak, że gdybyśmy lepiej zorganizowali walkę z wirusem i ściślej respektowali wymogi sanitarne, liczba ta byłaby mniejsza; a gdybyśmy podeszli do pandemii mniej stanowczo, liczba ta byłaby większa. Zwróćmy uwagę, że współczynnik COVID-owych zgonów na milion mieszkańców jest w krajach europejskich różny. W Niemczech, na przykład, wynosi 228, a w Belgii 1492. Z pewnością decydują o tym różne przyczyny, nie tylko podejście państwa i społeczeństwa do pandemii. Liczby te jednak uświadamiają nam jedną rzecz: zmarłych w naszych kraju mogłoby znacznie więcej, ale też mogłoby być mniej. Gdyby zrealizował się u nas „wariant belgijski”, opłakiwalibyśmy nie 20 tys., lecz około 55 tys. zmarłych. A gdyby zrealizował się „wariant niemiecki”, tych zmarłych byłoby około 8,5 tys.

Nieraz słychać głosy, że pandemiczne wyrzeczenia, które podjęliśmy, by ocalić życie innych, były i są niepotrzebne. Czy warto narażać gospodarkę na straty, a ludzi na stres braku społecznych kontaktów, tylko po to, by trochę więcej ludzi żyło trochę dłużej? Czy warto się „poświęcać” po to, by przedłużyć życie kilku lub nawet kilkudziesięciu tysięcy osób spośród kilkudziesięciomilionowego narodu? Przecież i tak spora ich część umrze w najbliższych latach z powodu podeszłego wieku lub chorób innych niż COVID.

Być może kalkulacje dóbr z punktu widzenia korzyści większości są racjonalne. Ich zwolennik musi się jednak zmierzyć ze spojrzeniem kogoś, kogo bliski umarł z powodu COVID-19. Gdy spoglądamy w twarz człowieka, który płacze po stracie najbliższej mu osoby, nasze kalkulacje stają się nieważne. Zaczynamy wtedy rozumieć, że za bezdusznymi liczbami kryją się konkretni ludzie i żałoba ich rodzin. Drugi człowiek jest przecież jak ewangeliczna drogocenna perła. Warto dla niej sprzedać cały majątek i ponieść nawet największe trudy. Każda rzecz – powiadał Immanuel Kant – ma swą większą lub mniejszą cenę, ale człowiek jest bezcenny. Kto wierzy, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga oraz że Bóg stał się człowiekiem, powinien odczuwać tę bezcenność jako absolutny przewodnik swego działania.

Obrońca „cywilizacji życia” to ktoś, kto czyni wszystko, co może, by ocalić każde życie ludzkie, a zwłaszcza to życie, za które jest naturalnie odpowiedzialny. Nasza odpowiedzialność dotyczy także wszystkich starszych, słabszych lub mniej odpornych członków naszego społeczeństwa. Roztropne wyrzeczenia motywowane obroną ich życia stanowią po prostu nasz moralny obowiązek. A wszyscy ci, którzy rzeczywiście poświęcają się na pierwszej linii frontu walki z pandemią, są moralnymi bohaterami naszych czasów. Mam tu na myśli przede wszystkim pracowników służb medycznych i przymedycznych, a także ludzi oddających osocze. Szkoda, że uwagę mediów bardziej przykuwają ludzie, którzy na to nie zasługują, a nie prawdziwi bohaterowie, którzy mogą zarażać dobrem.

Swego czasu Zbigniew Herbert – referując refleksje Pana Cogito, który czyta gazetę – zauważył, że duże liczby umarłych

„nie przemawiają do wyobraźni
jest ich za dużo
cyfra zero na końcu
przemienia ich w abstrakcję”.

Pan Cogito myślał tak, gdy czytał o 120 zabitych, od których „oddzielała go zbyt wielka odległość”. My zaś w ostatnich dniach patrzyliśmy na liczby osób – 92, 228, 502, 531, 620, 609 – które umarły niedaleko od nas. Nie wolno pozwolić, by jakakolwiek cyfra zamieniła te osoby w abstrakcję.