Końca nie widać

Jacek Dziedzina

Świat ogarnięty covidową trwogą wydaje się zmierzać do zasłużonego końca, w kościelnych narracjach również dominuje przekonanie, że stoimy nad przepaścią, a tymczasem papież wzywa do…wielkich marzeń.

Końca nie widać

Dwa dni temu brałem udział (oczywiście online) w prezentacji najnowszej książki Franciszka. „Let us dream. The path to a better future” to kompilacja jego rozmów i wymiany e-maili z Austenem Ivereighem, biografem papieża. Ponieważ miałem możliwość zapoznać się już z całym tekstem, chcę podzielić się na razie jednym spostrzeżeniem „na gorąco” (szersze omówienie za tydzień w wydaniu papierowym GN).

Uderzające jest to, że podczas gdy w niemal każdej medialnej narracji (także dotyczącej przyszłości Kościoła) dominują raczej wizje końca wszystkiego, gdy jedyną właściwą lekturą wydaje się księga Apokalipsy, papież niejako „cofa" nas… do etapu sprzed potopu i postaci Noego. Jest w tym coś równocześnie zaskakującego, jak i ożywczego. W czasie, gdy pandemia i wywołany przez nią chaos sprzyja czarnym scenariuszom i – w najlepszym (dla wierzących) przypadku – oczekiwania rychłego końca świata, papież zdaje się mówić: być może stoimy na początku czegoś zupełnie nowego. „Zaniedbaliśmy i źle traktowaliśmy nasze więzi z naszym Stwórcą i całym stworzeniem. Ale dobra wiadomość jest taka, że Arka czeka na nas, aby przenieść nas w nowe jutro. Covid-19 jest naszą chwilą Noego, o ile będziemy mogli znaleźć drogę do naszej Arki, do więzi, które nas łączą: miłości i wspólnej przynależności. Historia Noego z Księgi Rodzaju nie dotyczy tylko zaproponowanej przez Boga drogi wyjścia z zagłady, ale także wszystkiego, co nastąpiło potem”, mówi Franciszek.

I dalej, jakby zupełnie w poprzek wszelkiemu czarnowidztwu: „Nadszedł moment wielkich marzeń, moment na przewartościowanie naszych priorytetów – tego, co cenimy, czego chcemy, czego szukamy – i na zobowiązanie się do działania w naszym codziennym życiu na podstawie tego, o czym marzyliśmy. To, co słyszę w tej chwili, jest podobne do tego, co słyszy Izajasz, gdy Bóg mówi przez niego: Chodź, porozmawiajmy o tym. Odważmy się marzyć. Bóg prosi nas, abyśmy mieli odwagę stworzyć coś nowego".

To niezwykły manifest. Świat ogarnęła trwoga, a papież jak gdyby nigdy nic zachęca, by marzyć. Nie, to nie jest żadne uciekanie od eschatologii w teraźniejszość. To nic innego, jak wzięcie na serio, z wiarą słów Jezusa: „W chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie." Nie domyślacie – a przecież nic tak nie rozpala chrześcijańskich Internetów, jak coraz to bardziej „precyzyjne” opisy „tym razem już pewnego” końca czasów. A papież jakby chciał powiedzieć: przestańmy się „domyślać”, tylko weźmy się na nowo za życie dane nam tu i teraz. Przecież 100-500-1000-1500 i prawie 2000 lat temu też panowało przekonanie, że koniec jest bliski. Z jednej strony wierzymy, że żyjemy w czasach ostatecznych, z drugiej – „nie wasza to rzecz znać czasy i chwile”.

„Let us dream” Franciszka to nie jest żadne naiwne „Imagine”. To wyraz racjonalności wiary, która jest też pokorą wobec Stwórcy.