Święta są po to, żeby uświęcały. Adwent jest po to, żeby Narodzenie było Boże.
Czekanie jest konieczne, bo kto czeka, ten czuwa.
Jakub Szymczuk /foto gość
Katedra na Wawelu tonęła w mroku, jak to w grudniu wczesnym rankiem. Nieliczne płomyki świec rozpraszały ciemności na tyle, że dało się rozeznać miejsca i ludzi.
Zanim jeszcze rozpoczęła się Msza, do ołtarza podszedł król, niosąc bogato zdobioną płonącą świecę. „Jestem gotów na sąd Boży” – powiedział, wręczając świecę kapłanowi. Po nim to samo zrobił biskup, mówiąc: „Sum paratus ad adventum Domini” (Jestem gotów na przyjście Pana). Następnie swoje świece, choć już nieozdobione, złożyli kolejno przedstawiciele różnych stanów: biskup, senator, ziemianin, rycerz, mieszczanin i chłop, deklarując głośno swoją gotowość stanięcia przed Panem. Po tej ceremonii rozbrzmiał śpiew „Rorate caeli…” i rozpoczęła się Msza roratnia.
Urodziny i paruzja
Roraty, polski zwyczaj sięgający XIII wieku, zyskały u nas wielką popularność i nadały przeżywaniu Adwentu jedyny w swoim rodzaju klimat. Większość katolików w Polsce, myśląc o okresie poprzedzającym Boże Narodzenie, widzi oczami wyobraźni ciemne wnętrze kościoła, lekko rozjaśnione jedynie światłem lampionów. Ten roratni nastrój dobrze oddaje istotę rzeczy: oczekujemy nadejścia światłości, które nie zna zachodu.
Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.