Jeszcze o kompromisie, czyli słowo ad vocem

Aleksander Bańka

„Przyjmuję ten tekst jako wyraz pogłębionego namysłu nad trudną, wręcz dramatyczną rzeczywistością, jako chęć rozwiązania sporów w duchu modnego kompromisu” – napisał niedawno w „Naszym Dzienniku” ks. prof. Paweł Bortkiewicz, komentując w ten sposób mój ostatni felieton opublikowany na gosc.pl, zatytułowany: „Czy katolik może popierać kompromis?”. W kwestii owego namysłu – pełna zgoda. Taki właśnie przyświecał mi cel. Jeśli chodzi natomiast o sam kompromis w sprawie aborcji, to rzecz wymaga wyjaśnienia. Z tego właśnie powodu, a także z innych jeszcze, nie mniej ważnych, postanowiłem napisać kilka słów odpowiedzi – ad vocem.

Jeszcze o kompromisie, czyli słowo ad vocem

Przede wszystkim wdzięczny jestem Księdzu Profesorowi za to, że dostrzegł wagę i całą złożoność podjętego przeze mnie problemu, zwracając przy tym uwagę na podstawowy aspekt, który kierował moją interpretacją słynnego siedemdziesiątego trzeciego punktu Evangelium vitae – encykliki Jana Pawła II o wartości i nienaruszalności życia ludzkiego: „Aleksander Bańka – pisze Ks. Bortkiewicz – słusznie przypomina zasadniczą linię przewodnią encykliki – bezwarunkową obronę życia ludzkiego”. Fakt ten wart jest podkreślenia przede wszystkim dlatego, aby czytelnik miał jasność w następującej kwestii: mój głos w dyskusji toczącej się wokół orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z 22 października br. nie jest próbą argumentowania na rzecz mniejszej ochrony życia nienarodzonych. Przeciwnie, jestem zdecydowanie za tym, aby życie to było chronione w jak największym stopniu. Przedmiotem dyskusji pozostają natomiast drogi, jakimi należy do tego dążyć. W czym tkwi zatem trudność? Ksiądz Profesor w swoim artykule nawiązuje do nakreślonej przeze mnie, skomplikowanej sytuacji, która w skrócie – gwoli przypomnienia – wygląda obecnie tak:

Trybunał Konstytucyjny orzekł, że niezgodne z konstytucją jest przerywanie ciąży, gdy istnieje duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. Problem jednak w tym, że jego wyrok nie został do tej pory opublikowany w Dzienniku Ustaw i trudno na razie orzec, jakie będą jego dalsze losy. W chwili obecnej w dalszym ciągu obowiązuje więc przepis tzw. ustawy antyaborcyjnej z 1993 roku. Pojawia się tu następujący dylemat: jak powinien zachować się katolik, gdyby w tej sytuacji pod głosowanie poddany został projekt tak zwanej ustawy prezydenckiej, zakładający ochronę życia dzieci nienarodzonych ze zdiagnozowanym zespołem Downa, lecz dopuszczający aborcję w przypadku tak zwanych wad letalnych. W stosunku do wciąż obowiązującej ustawy z 1993 byłby to krok naprzód; w stosunku do wydanego lecz aktualnie nie powodującego skutków prawnych wyroku Trybunału Konstytucyjnego – krok wstecz. Jak zatem postąpić? Czy odrzucić kompromisową ustawę, licząc na rychłą publikacją wyroku? A co, jeśli ta w ogóle nie nastąpi? A może należałoby poprzeć kompromisową ustawę, mając na uwadze fakt, że siedemdziesiąty trzeci punkt Evangelium vitae zezwala na to w sytuacji, gdy tak stanowione prawo poprawia w kwestii ochrony życia prawo aktualnie obowiązujące? Pojawia się jeszcze inny dylemat: Jak należałoby postąpić, gdyby ogłoszono wyrok Trybunału Konstytucyjnego, a następnie – poddano pod głosowanie prezydencką ustawę kompromisową? W tej sytuacji obowiązywałby już porządek prawny wprowadzony przez orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, a zatem kompromisowy kształt ustawy pogarszałby sytuację dzieci nienarodzonych. Czy jednak – i to oczywiście pozostaje pytanie otwarte – nie należałoby w tej sytuacji uwzględnić innych jeszcze racji? Nie chodzi przy tym wyłącznie o kwestię protestów społecznych, choć można przypuszczać, że wraz z opublikowaniem wyroku eskalują one z nową siłą. Chodzi także o silnie akcentowaną w nauce społecznej Kościoła kwestię dobra wspólnego, którego integralnym elementem jest pokój społeczny. Co więcej, wciąż aktualne pozostaje pytanie, czy na fali narastającego sprzeciwu społecznego nie dojdą do władzy te siły polityczne, które koniunkturalnie dążyć będą do zmiany stanu prawnego – oczywiście zdecydowanie na niekorzyść dzieci nienarodzonych. Pytanie, na ile w obecnej sytuacji należałoby te racje uwzględnić?  

Ks. Paweł Bortkiewicz pisze: „Rozumiem ciężar alternatywy – skoro nie mamy publikacji orzeczenia Trybunału, to mamy dwie możliwości: albo pojawi się ustawa kompromisowa przed publikacją orzeczenia i będzie lepiej, niż jest aktualnie, albo publikacja wyroku będzie wcześniej i ulice miast zostaną jeszcze bardziej ogarnięte pożogą. Projekt kompromisowy mógłby być w tej sytuacji rozwiązaniem. Znowu mam z tym poważne trudności (mówiąc oględnie). Bo stawiam sobie pytanie o sposób stanowienia prawa w Rzeczypospolitej. Nie bardzo chcę się zgodzić z tym, że organem ustawodawczym ma być histeryczna, choć umasowiona grupa (tłumy) sfrustrowanych osób”.

Mówiąc szczerze, ja również mam z tym trudności, choć z racji nieco innych, niż Ksiądz Profesor. Swego czasu wielki chrześcijański filozof, mąż stanu i prymas Belgii, kardynał Désiré Mercier podkreślał w swej „Ogólnej teorii pewności”, że wątpienie jest rozsądną i psychologicznie uzasadnioną postawą intelektu w sytuacji, gdy dana rzeczywistość nie jawi mu się w sposób oczywisty. Trudność, której ja doświadczam, polega na tym, że w całej dyskusji wokół orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego dostrzegam szereg poważnych nieoczywistości. Z tego względu – a nie po to, aby, jak sugeruje Ksiądz Profesor, zachęcać do rozwiązania sporu w duchu modnego kompromisu – stawiam w tej debacie określone pytania. Chciałbym bowiem, aby życie nienarodzonych było jak najlepiej chronione, ale nie mam pewności, w jaki sposób można dziś osiągnąć ten cel w stopniu najbardziej satysfakcjonującym.

Pierwsza nieoczywistość, omówiona już wyżej, dotyczy kwestii legislacyjnych. Sposób, w jaki polityczni decydenci rozgrywają orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, coraz bardziej przekonuje mnie, że ich pierwszorzędnym celem nie jest bynajmniej ochrona życia nienarodzonych. Pomijam w tej chwili fakt, że kwestia tak zwanej przesłanki eugenicznej czekała na rozpatrzenie w Trybunale Konstytucyjnym od dłuższego już czasu, a wyrok wydany został w środku pandemii, w obliczu narastającej społecznej frustracji – w najgorszym możliwym momencie, jeśli wziąć pod uwagę interes dzieci nienarodzonych. Pomijam również to, że tak ważne orzeczenie nie zostało poprzedzone ani adekwatną, pozytywną kampanią społeczną, ani odpowiednim pakietem ustaw osłonowych zabezpieczających w należyty sposób sytuację materialną i egzystencjalną kobiet, które urodzą i wychowywać będą dzieci z niepełnosprawnością; jeśli wierzyć osobom bezpośrednio tym zainteresowanym, aktualnie obowiązujące w tej kwestii uregulowania absolutnie nie są wystarczające. Przede wszystkim chodzi jednak o to, w jaki sposób orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego zostało potraktowane przez rządzących. Fakt, że można go sobie tak po prostu nie opublikować pokazuje, że w tej kwestii na pierwszym miejscu stawiane są inne niż ochrona życia, prawdopodobnie głównie polityczne interesy. Czy faktycznie można mieć pewność, że losy orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego będą zgodne z oczekiwaniami zwolenników większej ochrony życia nienarodzonych? Z pewnością rację ma ks. Bortkiewicz, gdy pisze o Evangelium vitae: „Chyba nikt nie sądzi, że papieski tekst miałby wyrażać aprobatę na wyjęcie spod prawnej ochrony niektórych poczętych dzieci. Chyba nikt znający nauczanie papieskie nie będzie sugerował, że słowa Ojca Świętego wyrażają zgodę na to, by w imię ratowania jednych (na przykład tych z zespołem Downa), można było poświęcić innych (na przykład z wadą letalną). Nie można imputować Papieżowi, że sugerował posłom »kompromis«”. Oczywiście, że nie można. I ja również niczego posłom nie sugeruję. Nie oceniam też sumienia tych, którzy podjęli działania zmierzające do wypracowania rozwiązań kompromisowych. Odwołuję się natomiast do faktu, że takie rozwiązania (choćby w postaci projektu prezydenckiego) już się w przestrzeni publicznej pojawiły. Stawiam więc pytanie, jak powinien postąpić katolik w sytuacji, gdyby zostały one poddane pod głosowanie. Ksiądz Profesor pisze: „Tak naprawdę Jan Paweł II w „Evangelium vitae” nr 73 w ogóle nie mówi wprost o głosowaniu ustawy, a z całą pewnością nie mówi o inicjatywach wnioskodawczych. Mówi jedynie o możliwości udzielenia poparcia propozycjom, tak by ograniczyć szkodliwość złej ustawy. Ale ta sytuacja w aktualnych realiach Polski nie zachodzi”. Zachodzi, Księże Profesorze. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego wciąż nie został opublikowany. Formalnie więc ciągle nie obowiązuje. Obowiązuje za to ustawa z 1993 roku.   

Mam też zasadniczą trudność z tym, co pisze ks. Bortkiewicz o histerycznej, choć umasowionej grupie sfrustrowanych osób jako organie ustawodawczym. Ja również nie popieram wulgaryzmów, aktów wandalizmu, happeningów w Kościołach i włos mi się jeży na głowie, gdy widzę kobiety przekazujące sobie z ręki do ręki mikrofon, aby w wiecowej atmosferze opowiadać o tym, jak fajnie było mieć aborcję. A jednak nie potrafię się zgodzić na lekceważenie (delikatnie rzecz ujmując), które wyczuwam w słowach Księdza Profesora pod adresem manifestujących. Nie potrafię, ponieważ jestem przekonany, że ludzka godność, o której uznanie walczymy dla dzieci w łonach matek, nie kończy się w chwili ich narodzin i nie uzależnia się od tego, jak bardzo w swym późniejszym życiu zejdą na manowce antywartości. Jeśli więc postawa nas, jako chrześcijan, ma się czymkolwiek wyróżniać w tym świecie, to nie mogą nią rządzić te same mechanizmy, co więcej – czy nam się to podoba, czy nie – jesteśmy wezwani do tego, aby nawet najbardziej zaciekłych i antykościelnych manifestantów potraktować w ich człowieczeństwie jako wartość samą w sobie. Tego nas uczył Jan Paweł II i takie jest również serce Ewangelii. Dlatego jesteśmy zobowiązani przynajmniej do próby społecznego dialogu.

W swojej polemice z moim stanowiskiem ks. Bortkiewicz zauważa, że „żyjemy w dyktaturze »dialogu« i szukania kompromisów”, z tego też względu nadaje swej argumentacji ton pojednawczy. Doceniam to, aczkolwiek osobiście ową dialogiczność traktuję nie jako dyktat, ale przywilej – wszak dialog jest sposobem, w jaki wydarza się natura samego Boga. Boli mnie zatem jego brak po stronie manifestujących, a jeszcze bardziej – brak jego potrzeby po stronie wielu obrońców życia. Owszem, w sytuacji gdyby prezydencka ustawa kompromisowa została poddana pod głosowanie po wcześniejszym opublikowaniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, osobiście opowiedziałbym się za jej odrzuceniem. Uczyniłbym tak ze względu na wartość, jaką stanowi dla mnie ochrona życia, i na wierność nauczaniu Kościoła, który w siedemdziesiątym trzecim punkcie Evangelium vitae podaje jednoznacznie, że nie należy stanowić prawa, które zmniejsza ochronę życia nienarodzonych w stosunku do prawa aktualnie obowiązującego. Uczyniłbym to jednak z ciężkim sercem i z obawą, że utrwalony w ten sposób społeczny podział prędzej czy później spowoduje brzemienną w skutki kontrreakcję, a z pewnością odbije się na sytuacji Kościoła. Mam niestety wrażenie, że wielu obrońców życia taką perspektywę bagatelizuje. Tymczasem, o ile biegu społecznych wydarzeń oraz dalszych losów ochrony życia nienarodzonych w Polsce nie jesteśmy mimo wszystko w stanie do końca przewidzieć, o tyle konsekwencje dotykające wspólnotę wierzących obserwujemy niemal na bieżąco. Trzeba liczyć się z tym, że w najbliższym czasie czeka nas dalszy przyśpieszony odpływ wiernych – zwłaszcza ludzi młodych – z Kościoła i gruntowna zmiana jego pozycji społecznej. No dobrze – powie ktoś – a może tak musi być? Może tym właśnie zamierza posłużyć się Bóg oczyszczając swój Kościół, aby wzbudzić w nim nowe życie? Może to właśnie jest najbardziej właściwa droga ewangelicznego obumierania? Na te pytania nie mam dziś jeszcze jednoznacznej odpowiedzi. Zgadzam się jednak z Księdzem Profesorem, że w obecnej sytuacji warto mądrze i wnikliwie sięgać do nauczania Jana Pawła II. Nawet jeśli czasami będziemy różnić się w jego interpretacji.