Strategia kompromisu

Jakub Jałowiczor

Kilka tygodni po prezentacji piątki dla zwierząt na ulice wyszły dziesiątki tysięcy ludzi – właśnie tych, których ochrona norek miała przekonać do poparcia rządu. O żadne norki nikt nie pyta.

Jakub Jałowiczor Jakub Jałowiczor

Na pomysł uspokojenia nastrojów społecznych poprzez podważenie wyroku Trybunału Konstytucyjnego wpadł ktoś równie bystry jak ten, kto wymyślił strategię pozyskania wielkomiejskiej młodzieży piątką dla zwierząt. Wiemy już, na czym ma polegać kompromis w sprawie ustawy aborcyjnej: aborcje z powodu choroby dziecka czasem mają być legalne, a czasem nie. Nie wiadomo tylko, jak ma wyglądać ten kompromis w polityce. Czy demonstranci, którzy teraz chcą, powiedzmy, gwiazdkować PiS, po zawarciu kompromisu będą gwiazdkować połowę PiS? Może gwiazdkować będzie wolno tylko w skrajnych przypadkach?

Od blisko ćwierć wieku żaden polski rząd nie ułatwił zabijania dzieci poczętych. Ostatni raz zrobił to gabinet SLD w 1996 r., zezwalając na aborcję w razie „ciężkich warunków życiowych lub trudnej sytuacji osobistej”, czyli w praktyce na życzenie (jak wiemy, już w 1997 r. Trybunał Konstytucyjny usunął tę przesłankę). Następcy nieraz blokowali inicjatywy pro-life – co zresztą też było złe – ale jak dotąd nie zdecydowali się na więcej. Paradoks polega na tym, że inaczej może postąpić rząd w teorii najbardziej konserwatywny i prorodzinny od lat. Dzięki niedawnemu orzeczeniu Trybunału mogliśmy w kwestii życia poczętego mieć naprawdę niezłe prawo. Niedoskonałe, bo dziecka z gwałtu ciągle można byłoby się pozbyć, ale chroniące wiele istnień, które teraz ochrony nie mają. W wyniku decyzji rządu orzeczenie nie zostało w terminie opublikowane, więc nie weszło w życie. Inicjatywa ustawodawcza prezydenta ma na celu pozbawienie niektórych poczętych dzieci prawnej ochrony, którą od poniedziałku powinny były mieć.

Losy piątki dla zwierząt, niezależnie jak oceniać ją samą, powinny być dla Prawa i Sprawiedliwości nauczką. Zaledwie kilka tygodni po tym, jak ją przedstawiono, na ulice wyszły dziesiątki tysięcy ludzi – właśnie tych, których ochrona norek miała przekonać do poparcia rządu. O żadne norki nikt nie pyta. Tak skończyły się umizgi do środowisk, którym teraz rząd zamierza ulec. Ta uległość doda demonstrantom pewności siebie, a liderkom protestu – powagi i opinii skutecznych działaczek. Nie sprawi, że zwolennicy aborcji pójdą do domów, ani że nie wrócą na ulice za jakiś czas. Prędzej wywoła protesty działaczy pro-life – to zresztą już się zaczęło. Jeśli rządząca partia liczy, że inicjatywa prezydenta przywróci spokój, to srogo się zawiedzie. Pozostaje mieć nadzieję, że projekt skończy tak samo, jak piątka.