Sami swoi. Wersja 2020

Marcin Jakimowicz

Jeden z Krzyżaków, widząc pobojowisko Grunwaldu, rzuca do kolegi po fachu: „Chyba zaczęli bez nas”. Nie jest nam potrzebny zewnętrzny wróg. Sami urządzamy sobie niezłą polsko-polską jatkę.

Sami swoi. Wersja 2020

Pamiętam słynny mecz na Śląskim (1993), gdy zdumieni i znudzeni Angole, których nikt nie zamierzał ani zaczepiać, ani atakować, zaskoczeni spoglądali na sektory Kotła Czarownic, w których trwała walka. Cracovia naparzała się z Wisłą, Lechia z Areczką, Gieksa z Ruchem, a Zagłębie i Legia z resztą świata. Jedna wielka jatka. Jak brzmiał tytuł pewnego telewizyjnego teleturnieju: „Potyczki rodzinne”.

Jak prawdziwy jest rysunek, na którym jeden z Krzyżaków, widząc wielkie pobojowisko Grunwaldu, rzuca do kolegi po fachu: „Chyba zaczęli bez nas”.

Myślę, że naprawdę nie jest nam potrzebny żaden zewnętrzny wróg. Sami dostarczamy sobie emocji rodem z gali MMA. W tym roku w ringu naprzeciwko siebie stawali: covidowcy i prorocy pandemii, szczepionkowcy i przeciwnicy szczepień, zwolennicy Dudy, Hołowni i Trzaskowskiego, a teraz...

A może mamy to we krwi? Nie potrafimy żyć bez tej nieustannej naparzanki i żonglerki warczącymi wyrazami? Czy jest jeszcze jakaś przestrzeń, w której możemy się spotkać?

Jaki jest plus tej sytuacji? Możemy przejść z lekcji teoretycznej do zajęć w praktyce. Temat? „Co miał na myśli Jezus z Nazaretu, mówiąc: «Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują»” (Mt 5,43). Koniec cytatu.

Łatwo nie będzie. Wiem, wiem. „Ja też bym nawet wypełniał to przykazanie miłości, gdyby nie ci cholerni bliźni”…