Codzienna wierność Ewangelii nie musi przynieść fajerwerków

Maciej Rajfur

Ale przynosi niebo. Co pokazuje bł. Jakub Strzemię - biskup, który nie bał się ciężkiej pracy.

Codzienna wierność Ewangelii nie musi przynieść fajerwerków

Stosuję pewien suplement duchowej diety na czas pandemii: bardziej wnikliwie niż wcześniej przyglądam się postaciom świętych i błogosławionych, których wspomnienia obchodzimy w różne dni. Ich życiorysy są jak witaminy na jesień - wzmacniają. Staram się wyciągnąć z nich jakąś postawę, decyzję, cechę, która mnie zainspiruje i pomoże przechodzić ten wyjątkowy czas.

Czas naturalnego lęku o zdrowie swoje i najbliższych, czas wiszącego jak chmura deszczu kryzysu ekonomicznego, czas obaw o funkcjonowanie szkół i opieki dla dzieci, czas kłótni o formę przyjmowania Komunii, o noszenie maseczek, o zamknięcie siłowni czy basenów, o obecność ludzi w kościołach. Trochę tego jest i jakby z każdym dniem się zbiera, niczym nieczyszczony brud pod paznokciem.

Konsekwencja w tym postanowieniu sprawia, że często odkrywam postaci mało znane. Niedawno był św. Łukasz Ewangelista, potem bł. ks. Jerzy Popiełuszko - trudno ich nie kojarzyć. A 21 października wypada wspomnienie bł. Jakuba Strzemię – niezbyt popularnego z plejady polskich świętych i błogosławionych. W dodatku biskupa, a widzimy, że ostatnio biskupi nie mają dobrej prasy. I może właśnie dzisiaj ten arcybiskup halicki z przełomu XIV i XV wieku przemawia jeszcze mocniej.

Co mnie uderzyło tym razem? Kiedy obejmował arcybiskupstwo na Kresach dawnej Rzeczpospolitej, nie miał katedry, odpowiedniej liczby kapłanów oraz jasno ustalonych granic swojej rozległej diecezji halicko-lwowskiej. Kurię organizował w klasztorze. Napisać, że zaczynał od zera, to jak nic nie napisać.

Ale ten zapalony franciszkanin się nie zraził. Mając doświadczenie wędrownego kaznodziei zakasał rękawy i zrobił to, co go zaprowadziło do świętości. Cuda? Nie. Niesamowite wydarzenia? Nic z tych rzeczy. Codzienną gorliwością i skromnym życiem budował mozolnie Kościół lokalny, dając jednocześnie przykład swoją postawą.

Organizował adorację wystawionego Najświętszego Sakramentu. A w jego czasach taka modlitwa uchodziła za zupełną nowość.

Ten biskup zawsze był z ludem, stawał w jego obronie, troszczył się o najuboższych. Na wzór św. Franciszka, jako jego duchowy syn, umiłował ubóstwo aż do śmierci. Kiedy umierał, nie miał żadnych majętności, a w testamencie zaznaczył, by sprzedać paramenty liturgiczne, które ofiarował mu Władysław Jagiełło i otrzymane pieniądze rozdać na jałmużnę.

Niech to nie zabrzmi pretensjonalnie, czy życzeniowo, ale takich hierarchów nam dzisiaj potrzeba w polskim Kościele. O takich pasterzy się modlę, ale też takich pasterzy znam. 

Pandemia sprawia, że czasem musimy zacząć od zera. W naszych domach, parafiach, wspólnotach. Bł. Jakub uczy wytrwałości w codziennej zwyczajnej wierności wartościom ewangelicznym, która nie przynosi fajerwerków tu na ziemi, gdzieś umyka, staje w szarym szeregu normalności. Być może dlatego też arcybiskup halicki nie zdobywa wielkiej popularności wśród świętych? Taki superbohater bez wyraźnej supermocy. Ale w niebie jego postawa uchodzi za coś niebywale wielkiego.