Sowietów „zrolował”, na awans zasłużył

Monika Łącka

|

GN 41/2020

publikacja 08.10.2020 00:00

„Majorze Siwiec, wstań! Cóż za siła sprawia, że nie zrywasz się na rozkaz swojego dowódcy, zawsze karny, wierny, odważny żołnierzu!” – tak na pogrzebie Michała Siwca, żołnierza 12 pułku piechoty Ziemi Wadowickiej, przemawiał jego dowódca, płk Józef Jaklicz.

6 czerwca 1931. Kondukt żałobny Michała Siwca. 6 czerwca 1931. Kondukt żałobny Michała Siwca.
ARCHIWUM MICHAŁA SIWCA-CIELEBONA

Ten pogrzeb był największym w historii Wadowic. – Tego dnia zamknęły się wszystkie żaluzje w sklepach i wszystkie dzwony zaczęły bić. Trumnę wieziono – jak na żołnierza przystało – w konnym zaprzęgu, a w kondukcie szedł, kto tylko mógł. Takie pożegnanie nie wzięło się z niczego – opowiada Michał Siwiec-Cielebon, wnuk majora Siwca, komendanta obwodu WF i PW 12 pułku piechoty Ziemi Wadowickiej, który w 1920 r., w trakcie wojny polsko-bolszewickiej, odznaczył się wielką walecznością.

„Te Deum” na świętej górze

Dla mieszkańców Wadowic i okolic wojna polsko-bolszewicka nie była czymś, co w znaczący sposób zachwiałoby ich codziennym życiem. – Walki tutaj się nie toczyły, więc ludzie żyli swoimi sprawami, a nade wszystko we znaki dawała się im ogromna bieda – mówi Marcin Witkowski, kierownik Muzeum Miejskiego w Wadowicach. – Może nawet nie do końca zdawano sobie sprawę z tego, że ojczyzna jest w niebezpieczeństwie. Owszem, wiedziano, że front się cofa, a niektórzy sądzili, że pewnie trzeba będzie uciekać, jak w 1914 r. Inni spokojnie czekali na rozwój wydarzeń. Jednocześnie sytuacja gospodarcza miasta robiła się coraz trudniejsza. Trudne były też relacje społeczne, bo po jednej stronie widać było upadek moralny, a po drugiej – przywiązanie do wiary, wartości i praktyk religijnych. Istotne było również to, że ok. 20 proc. mieszkańców stanowili Żydzi, którzy sprawowali wiele ważnych urzędów. W takich właśnie okolicznościach, w maju 1920 r., na świat przyszedł tutaj przyszły papież, syn oficera Wojska Polskiego Karola Wojtyły, który także służył w 12 pułku piechoty Ziemi Wadowickiej – dopowiada M. Siwiec-Cielebon.

Wiele na temat problemów ówczesnej rzeczywistości mówią kroniki znajdujące się w archiwach wadowickiego klasztoru karmelitów bosych i położonego nieopodal klasztoru ojców bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Już wiosną 1920 r. w Kalwarii dało się odczuć, że zarówno w odpuście wielkotygodniowym, jak i później, w uroczystościach Bożego Ciała, brało udział mniej osób niż zazwyczaj. Władze robiły bowiem, co mogły, by zniechęcić ludzi do pielgrzymowania na świętą górę. Na przełomie lipca i sierpnia starostwo wadowickie, powołując się na wytyczne ministerstwa zdrowia, wysłało nawet klasztorowi zakaz odpustów od 2 do 16 sierpnia włącznie. Jako przyczynę podano „nagminne szerzenie się i panowanie po sąsiednich gminach chorób zakaźnych, jak tyfus plamisty i czerwonka”, a koleje dostały zakaz wydawania biletów do Kalwarii. Zakonnicy mieli więc dylemat, co robić, by nie narażać się władzom i jednocześnie nie zawieść pątników. Zdecydowali, że jeśli pielgrzymi przybędą, otrzymają „duchową pociechę”. Tak też się stało, bo choć tajemniczy mężczyźni zaczepiali idących przez Wadowice na Kalwarię, ci odważnie odpowiadali: „Czy jest pewne, iż po 16 sierpnia chorób już nie będzie i nikt nie umrze?”. W ten sposób „lud wierny i pobożny” w tym świętym miejscu, u tronu Matki Bożej, śpiewał Bogu wraz z całą Polską „Te Deum”, gdy i do Kalwarii dotarła radosna wiadomość o rozbiciu wojsk bolszewickich, czyli o Cudzie nad Wisłą.

Wadowicki kronikarz odnotował z kolei, że „drożyzna podnosiła się z każdym tygodniem szalenie”, i to, że w mieście szerzyły się bandytyzm, gwałty i kradzieże. Rękę do takiego stanu rzeczy przykładali m.in. rekruci, którzy od 3 do 6 lutego 1920 r. zostali zakwaterowani w klasztorze karmelitów, by tu oczekiwali na odjazd do swojego pułku. – Klamrą spinającą rok 1920 na kartach kroniki jest pojawienie się w październiku pierwszych 110 jeńców bolszewickich, którzy zostali przysłani do klasztoru, jako do szpitala wojskowego. Dla zakonników to było kolejne trudne doświadczenie – zauważa M. Witkowski. Z czasem tych jeńców było nawet 11 razy więcej niż mieszkańców miasta. Dla władz było to wielkie wyzwanie, bo trzeba było zapewnić wszystkim wyżywienie.

Zmusił ich do odwrotu

– W 1920 r. Wadowice były ważnym punktem na ówczesnej mapie odradzającej się Polski. Tu znajdowało się jedyne w okolicy polskie gimnazjum, którego poziom można porównać do najlepszych krakowskich. Tu również mieściły się sąd, więzienie oraz garnizon wojskowy, w którym stacjonował 12. pułk piechoty Ziemi Wadowickiej. W jego skład wchodziły bataliony wadowickie, dwa bataliony żywieckie i batalion bialski – przypomina M. Siwiec-Cielebon.

Zasługi pułku w wojnie polsko-bolszewickiej były wielkie. Najpierw walczył on na froncie litewsko-białoruskim, a gdy na początku czerwca 1920 r. wojska polskie zostały zmuszone do odwrotu, na pomoc skierowano krakowską 6. Dywizję Piechoty, którą tworzył m.in. wadowicki pułk. W końcu wadowiczanie starli się ze słynną bolszewicką Armią Konną Siemiona Budionnego. Duży sukces odnieśli 19 czerwca 1920 r. w bitwie pod Suszkami. Do kolejnej potyczki z wojskami Budionnego doszło 29 lipca na przedpolach Beresteczka. Kiedy bolszewicy zajęli Brody, 12 pułk przeprowadził decydujący atak w kierunku tego miasta, przez Leszniów, i doprowadził do odbicia Brodów. Poległ tam bohaterski wadowiczanin, podporucznik Jan Hernich, który był wtedy dowódcą 9 kompanii. Pośmiertnie został on odznaczony Krzyżem Walecznych.

Trzykrotnie do tego odznaczenia był też zgłaszany porucznik Michał Siwiec. Ostatecznie dostał tylko jeden Krzyż Walecznych, ponieważ zakładano, że zostanie również odznaczony orderem Virtuti Militari, jednak wniosek ten – na skutek działań bezpośredniego przełożonego – „zawieruszył się” i odnalazł o wiele za późno. Czym wsławił się młody żołnierz? Najpierw, podczas pierwszych walk 12 pułku piechoty Ziemi Wadowickiej, wykazał się na froncie ukraińskim, gdzie został ranny w grudniu 1918 r. Po odesłaniu do garnizonu w Cieszynie szybko odzyskał siły i powrócił na front. Po jakimś czasie znów trafił do Cieszyna, a stamtąd został skierowany do pilnowania granicy z Niemcami. Później przerzucono go na front bolszewicki, gdzie uratował jeden z batalionów od klęski, gdy jego dowódca popełnił błąd mogący zaważyć na dalszych losach bitwy. Do walki zostało bowiem wystawione jedno skrzydło batalionu, a drugie pozostało bez osłony. Widząc, co się dzieje, że Sowieci lada moment rozbiją Polaków, porucznik Siwiec rozpoczął kontrnatarcie. Akcja okazała się skuteczna i „zrolowała” wojska Sowietów, zmuszając ich do odwrotu.

Sprawiedliwy i rzetelny

W maju 1920 r. na froncie litewsko-białoruskim porucznik Siwiec został ponownie kontuzjowany i trafił do garnizonu w Wadowicach, gdzie objął funkcję dowódcy kompanii zapasowej. Bardzo chciał wrócić na front. „Gdzie się pchasz? Na froncie już byłeś, zasługi masz, w rozkazach jesteś wymieniony, odznaczenia dostaniesz, tutaj jest co robić” – słyszał.

Miał rękę do żołnierzy, potrafił z nimi współpracować, a pełniąc funkcję zastępcy oficera demobilizacyjnego, wykazywał się sprawnością techniczną i organizacyjną. Mianowano go również zastępcą przewodniczącego sądu honorowego dla oficerów starszych i sztabowych, ponieważ uważano, że jego rozstrzygnięcia zawsze będą sprawiedliwe. Trzymał też pieczę nad różnymi organizacjami paramilitarnymi, a wszędzie, gdzie się pojawiał, zyskiwał sympatię i szacunek.

Z biegiem czasu, gdy już awansował na stopień kapitana, Michał Siwiec budował sobie coraz mocniejszą pozycję w garnizonie, gdzie w 1929 r. podejmował nawet prezydenta Ignacego Mościckiego. Stopień majora Wojska Polskiego otrzymał 1 stycznia 1930 r., półtora roku przed niespodziewaną śmiercią (zmarł na zawał w wieku niespełna 39 lat. Listę awansową podpisał sam marszałek Józef Piłsudski, a wręczył mu ją pułkownik Józef Ćwiertniak, kolega z ławy szkolnej M. Siwca. – Piłsudski, wskazując na nazwisko mojego dziadka, zapytał pułkownika, czy ów żołnierz był w legionach. „Nie był, choć chciał, ale nie zdążył, bo go Austriacy wzięli w 1915 r.” – odpowiedział płk Ćwiertniak. „A zasługuje?” – dopytywał marszałek. „On na pewno. Mój największy przyjaciel ze szkoły” – zapewnił pułkownik. „Dziecko, wierzę ci” – odrzekł Piłsudski i podpisał listę – opowiada wnuk M. Siwca, który od ponad 45 lat zbiera pamiątki związane z bohaterami wojny polsko-bolszewickiej i II wojny światowej. Za przekazywanie historii kolejnym pokoleniom Michał Siwiec-Cielebon został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi, a za działalność opozycyjno-niepodległościową otrzymał Krzyż Wolności i Solidarności. Z rąk prezydenta RP Andrzeja Dudy odebrał również Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.•

Jasiek, Jasiek, odezwij się!

Zobacz wszystkie teksty z cyklu DROGA DO ZWYCIĘSTWA

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.