Don Kichot contra maseczkowy potwór

Aleksander Bańka

Któż nie zna Don Kichota? Na jego przygodach wychowały się przecież całe pokolenia. Błędny rycerz, podróżujący na swym koniu Rosynancie w towarzystwie nieodłącznego giermka Sancho Pansy, walczący z wyimaginowanymi wrogami, zagubiony gdzieś na pograniczu jawy, fantazji i snu. Postać krystalicznie uczciwa i dramatycznie błędna. Większość bawi, niektórych żenuje. Jedni podziwiają go za nieustępliwą walkę ze złem, inni współczują mu obsesji. Wielu go szanuje, a niejeden… naśladuje, choć może nieświadomie i pewnie nigdy nie przyznałby się do tego.

Don Kichot contra maseczkowy potwór

Don Kichot to egzemplarz nie do podrobienia. A jednak mam wrażenie, że gdyby współcześnie powstała polska wersja jego przygód, prawdopodobnie przebiłaby oryginał. Wystarczy tylko wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby Don Kichot urodził się dziś w kraju nad Wisłą. Podejrzewam, że zbyt długo nie musiałby szukać swego wiatraka. Na sygnał wroga z pewnością ruszyłby dzielnie do boju. A wróg to kto? No cóż, to sprawa skomplikowana. Na początku wcielił się w diabelską pandemię – znak Bożego gniewu i kary dla grzesznej ludzkości. Jak się już ten gniew tak solidnie rozszalał, to na szczęście okazało się, że sprawa jest nieaktualna. Co prawda nie do końca wiadomo, kto to odkrył, ale informację potwierdził pan z YouTube’a. Chodzi więc o to, że pandemii nigdy nie było. A w zasadzie była, ale trochę na niby, bo przecież na Covida nikt nie umiera, tylko na choroby towarzyszące.

Więc jest sobie taka choroba, towarzyszy człowiekowi i przesiaduje mu w organizmie. I byłaby sobie dalej korzystała z tej jego gościnności, gdyby nie zjawił się Covid. Wówczas chorobie z nim niewygodnie, obraża się i zamienia człowieka żywego w martwego. Przez kogo to wszystko? Oczywiście przez chorobę – że taka nietolerancyjna. Covid tu niczemu nie winien. Pozostaje więc tylko do ustalenia, kto go wypuścił i tak złośliwie nim drażni choroby towarzyszące. Generalnie są dwie wersje. Pierwsza – że bogaty pan od komputerów. Powód jest bardzo prosty – żeby jak już będzie ta szczepionka, wszystkim nam wpuścić mikro-chipa do krwi i mieć nas pod kontrolą. Do tego są mu potrzebne stacje 5G, które teraz na potęgę budują w Polsce, bo chcą tymi chipami przez fale sterować i robić nam wodę z mózgu. Druga wersja jest taka, że to spisek rządów światowych, żeby wszystkim wolność odebrać. Nasz rząd też w tym macza palce – przez terror maseczkowy. Chcą wszystkim obywatelom usta zakneblować i pod kontrolą trzymać żelazną ręką władzy totalitarnej. A jak i po co? Tu również są różne wersje. Jedna głosi, że przez dwutlenek węgla. Wiadomo przecież, że jak człowiek w maseczce chodzi, wdycha to, co wydycha. Więc jak się już tak własnym dwutlenkiem podtruje, to mu się trudniej rozumuje. Można go wtedy łatwo podporządkować, na nowe podatki naciągnąć, zmanipulować i wystrychnąć na dudka.

Don Kichot mas więc swego wroga. Spojrzeniem pełnym wyższości ogarnąwszy spolegliwy, bierny i bezmyślnie pozasłaniany tłum, rusza na wojnę z maseczkowym potworem. W stolicy protestuje, w tramwajach agituje, a w supermarketach panie kasjerki prowokuje, żeby mu w twarz nakazały maseczkę założyć, to on im wtedy dzielnie obnaży nieznajomość prawa. Bohatersko zmieniając świadomość obywatelską – organicznie i u podstaw – prowadzi cierpliwą walkę o nową jakość egzystencji. Tylko szpitale – do niedawna jednoimienne – omija szerokim łukiem. Wszak wolontariat pod szyldem Covida to nie jego specjalność; on działa na innym polu ideowym.

Dlaczego nie dyskutuję z Don Kichotem? Może dlatego, że w skali rozmaitych życiowych dramatów, z którymi mam na co dzień do czynienia, spotykając wielu autentycznie cierpiących ludzi, problem zakładania maseczki jest u mnie na tysięcznym miejscu po przecinku. Może nie mam poczucia – patrząc na lekarzy chirurgów połowę życia spędzających w maseczkach – że ich noszenie jest idiotycznym pomysłem, że dramatycznie uszkadza zdrowie i przyczynia się do egzystencjalnej tragedii. Nie dyskutuję również dlatego, że niewątpliwy dyskomfort zakładania maseczki nie budzi we mnie agresji, frustracji, potrzeby walki z „faszyzmem” decydentów i opresyjnym systemem neototalitarnym. Po prostu zakładam ją w sklepie i w kościele, a jak mi jest duszno i niewygodnie, ofiaruję to Panu Bogu za dusze czyśćcowe i zatwardziałych grzeszników; mam przy tym wrażenie, że On sprzyja temu bardziej, niż wykłócaniu się z właścicielką warzywniaka lub udowadnianiu strażnikom miejskim, kierowcy autobusu czy też pasażerom w pociągu, jak bardzo błądzą w ciemnej otchłani niewiedzy. Wreszcie, nie dyskutuję z Don Kichotem, gdyż umysłowe siły i zdolność krytycznego myślenia angażuję zwykle na innym polu – niekoniecznie tropiąc ogólnoświatowy pandemiczny lub inny jeszcze spisek. W tej kwestii wyznaję bowiem zasadę: Jeśli przylgnąłeś do Boga, „w nocy nie ulękniesz się strachu, ani za dnia – lecącej strzały, ani zarazy, co idzie w mroku, ni moru, co niszczy w południe” (Ps 91, 5-6). Staram się więc żyć z Bogiem – rozsądnie, sprawiedliwie i radośnie. A Don Kichotom pozostawiam szukanie kolejnych wiatraków.