Socrealizm po amerykańsku

Edward Kabiesz

Kompletnym idiotyzmem jest narzucanie odgórnie zadekretowanych preferencji w sferze kultury.

Socrealizm po amerykańsku

Wkrótce członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej zajmą się obliczaniem, czy film walczący o Oscara w najważniejszej kategorii, czyli  najlepszy film, spełnia określone parytety równościowe we wszystkich dziedzinach. Czyli obecności w filmie m.in. odpowiedniej ilości ról żeńskich, przedstawicieli różnych ras, niepełnosprawnych i oczywiście różnych mniejszości seksualnych.

Nie jest to zaskoczeniem, bo już w 2106 roku Cheryl Boone Isaacs, wówczas prezydent Amerykańskiej Akademii Filmowej, zapowiedziała, że w  oscarowym konkursie „priorytetem będzie poszerzenie  różnorodności we wszystkich sferach, czyli płci, rasy, przynależności etnicznej i orientacji seksualnej”. Wywołuje to kontrowersje, chociaż Amerykańska Akademia nie jest pionierką w tej dziedzinie, bo przecież wyprzedziła ją  Brytyjska Akademia Filmowa, która podobne zasady różnorodności wprowadziła już cztery lata temu. Śledząc brytyjską branżę filmową i telewizyjną można stwierdzić, że efekty tej działalności widoczne są już na ekranach, szczególnie jeżeli chodzi o produkcję telewizyjną, kreującą fałszywy obraz rzeczywistości. Praktycznie w każdym serialu znajdziemy przedstawiciela  jednej z seksualnych dewiacji.

Amerykańskie standardy ujęte zostały w czterech punktach, na które składają się bardziej szczegółowe podpunkty. O ile jeszcze można zrozumieć politykę afirmacyjną prowadzoną w sferze np. szkolnictwa, to kompletnym idiotyzmem jest narzucanie określonych preferencji w sferze kultury. Film podobno jest sztuką, a przynajmniej czasem nią jeszcze bywa, i do tej pory to twórcy walczyli nieustannie o wolność w tej dziedzinie. Zdziwienie budzi fakt, ze wśród członków Akademii znajdują się również twórcy filmowi, którzy teraz narzucają innym, jakimi kryteriami mają się kierować. To przecież forma cenzury. W szaleństwie rozwijającej się w coraz szybszym tempie poprawności politycznej walory artystyczne schodzą na plan bardzo odległy.

Może amerykańscy akademicy powinni zająć się ważniejszymi sprawami? W Hollywood sukcesy, i słusznie, odnosi ruch Me Too, który zwrócił uwagę na problem molestowania seksualnego kobiet. Szkoda natomiast, że jakoś nikt nie zajął się molestowaniem widzów kinowych i telewizyjnych, którzy zmuszeni są oglądać coraz bardziej śmiałe, często perwersyjne erotyczne wyczyny filmowych bohaterów na ekranie.