Jedziemy tylko po wodę i na barykadę!

PAP

publikacja 11.08.2020 11:19

- Za mną stały starsze panie, w sumie babcie, zdziwiłam się, że w ogóle tu przyszły. Nagle ktoś krzyczy: Chodźmy bliżej, w stronę OMON-u! A one: To idźcie dziewczynki, tylko uważajcie na siebie.

Jedziemy tylko po wodę i na barykadę! EPA/YAUHEN YERCHAK

Byliśmy na barykadach! - krzyczy Ihar z okna jadącego samochodu w stolicy Białorusi, Mińsku, gdzie drugą noc z rzędu trwały antyprezydenckie protesty po niedzielnych wyborach. - Musieliśmy wrócić po wodę i znowu tam jedziemy - pokazuje półlitrową plastikową butelkę.

W samochodzie są jeszcze trzy dziewczyny, jedna z nich prowadzi. - To jest niesamowite, chyba kilka tysięcy ludzi. Zbudowali przeszkody z jakichś koszy na śmieci, kawałków płotu, kwietników - opowiada jedna z demonstrantek.

Przeczytaj też:

Ze swoimi towarzyszami stoi w wielkim korku na ulicy Surhanowa. Prawie wszyscy trąbią klaksonami. Do supersamu Ryga, gdzie, jak się później okaże, zebrało się kilka tysięcy ludzi, jest jakieś 1,5 km, ale samochody przemieszczają się bardzo powoli. Podobnie jak w innych miejscach miasta kierowcy blokują ulicę, by nie mogły przejechać samochody milicji i wojska.

- W dzień się pracuje, w nocy się walczy - mówi jeden z mieszkańców Mińska. Jeszcze w poniedziałek rano, po ostrym rozpędzeniu demonstracji w niedzielę, wydawało się, że to koniec protestu. Ok godz. 18-19 mieszkańcy Mińska wrócili z pracy do domów i znowu wyszli na ulice.

- Przyjechało pięć karetek, potem jeszcze dwie, ale nie widziałam, czy kogoś zabierały. Robiliśmy tu korek, trąbiliśmy, ale w końcu musiałam odjechać, bo gaz już strasznie zaczął szczypać w oczy. Rzucali granaty - opowiadała około 50-letnia kobieta w okolicach supersamu Ryga. Było to już po tym, gdy siły bezpieczeństwa rozpędziły pierwszy protest. Później ludzie przyszli ponownie.

Nieco dalej przy swoim samochodzie taksówkarz pokazuje na telefonie nagrania ze starć na Puszkińskiej. - O, tu granat wybucha! To było tuż koło mnie. Uciekłem stamtąd i pojechałem na Rygę - opowiada. - Ja kręcę się przy protestach, kogoś przywiozę, kogoś odwiozę. Jak nie mają pieniędzy, to wiozę za darmo. Szef tak kazał. Powiedział, że sam odda. Jutro do Mińska wybiera się 25 chłopaków z naszego kołchozu, bo ja z kołchozu jestem - zaznacza.

Masza, specjalistka IT, była z kolei na Puszkińskiej. - Staliśmy tam chyba w tysiąc osób. Było fajnie, wesoło, ale ja uciekłam przed OMON-em, jeszcze zanim zbudowali barykady - opowiada. - Za mną stały takie starsze panie, w sumie to babcie, zdziwiłam się, że w ogóle tu przyszły. Nagle ktoś mówi: Chodźmy bliżej, w stronę OMON-u. A one na to: To idźcie dziewczynki, tylko uważajcie na siebie - mówi Masza.

Protesty na Białorusi trwają od nocy z niedzieli na poniedziałek, kiedy ogłoszono wyniki exit poll po wyborach prezydenckich. Według oficjalnych danych głosowanie po raz kolejny wygrał urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka.