Plecak swoich win

Marcin Jakimowicz

Pamiętam rozmarzenie niewierzącego kumpla, który jadąc pociągiem do Wisły przysłuchiwał się oazowej piosence: „abyś plecak swoich win stromą ścieżką umiał nieść”. Plecak win? Mmmmm…

Plecak swoich win

A może, już serio, sprawa jest poważniejsza? Może to właśnie jest źródłem nieporozumienia? Może wielu osobom chrześcijaństwo kojarzy się jedynie z "niesieniem stromą ścieżką plecaka swych win", z dźwiganiem ciężarów nie-do-uniesienia, życiem w samooskarżeniu?

Miałem szczęście. Dobra Nowina została mi ogłoszona jako Dobra Nowina. Bez polityczno-społeczno-moralnościowej otoczki, pełnej smrodków dydaktycznych i z listą zakazów. Usłyszałem o Tym, który "przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdobywszy wieczne odkupienie", o tym, że jestem w przymierzu krwi z Najwyższym. A ponieważ On, "nie mając nikogo innego, na kogo mógłby przysiąc, przysiągł na samego siebie", nie może zerwać tego paktu - dałem się uwieść. Ale rozumiem ludzi, którym słowo "Kościół" może nie kojarzyć się dobrze.

"Nie ma innej odpowiedzi na proces sekularyzacji jak wydobycie na jaw całej istoty rzeczy – przypominał ks. Tischner. - Bo przecież jest rzeczą nie do pomyślenia, żeby ludzie powszechnie odrzucili Nowinę, która jest dobra. Może nie jest im przedstawiona jako Dobra Nowina? Może tutaj jest problem? Teraz cała troska Kościoła na tym w gruncie rzeczy polega, żeby on był tym, czym naprawdę jest. Żeby sam nie chował się za szatami, które przed ludźmi kryją jego prawdziwą istotę". ("Tischner czyta Katechizm").

PS. Nie dźwigam plecaka swych win. Mam stały abonament w konfesjonale.