Prymas Wyszyński. To, co wielkie, zbudować można tylko na Bogu

Ks. Adam Pawlaszczyk

publikacja 04.06.2020 12:24

– Dopóki żyję, chcę pracować – powiedział kard. Stefan Wyszyński do swojego kierowcy. Niedługo potem nie żył. Choroba silniejsza była od niego oraz od woli nieustannej pracy dla Kościoła i narodu. Pozostawił testament: świadectwo radykalnej uległości wobec Boga.

Prymas Wyszyński. To, co wielkie, zbudować można tylko na Bogu „Radykalizm” to słowo, które najlepiej oddaje postawę kard. Stefana Wyszyńskiego wobec narodu i Kościoła oraz opisuje jego relację z Bogiem. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W ciągu dwóch ostatnich miesięcy życia niejako „dopełnił dzieła”, co symbolicznie wyrażały dwa wydarzenia. Pierwsze miało miejsce na początku kwietnia – prymas spotkał się wówczas z grupą rolniczej Solidarności. Po spotkaniu napisał: „Panu Lechowi Wałęsie tłumaczę: w ciągu tych kilku miesięcy zrobiliście tak wiele, że najbardziej sprawna polityka nie zdołałaby tego uczynić, czego wyście dokonali. Dziękuję Bogu za to. Musicie teraz uporządkować swoją organizację, umocnić się, stworzyć aparaty administracji związkowej, przeszkolić ludzi do tych zadań, dać im wykształcenie z zakresu polityki i etyki społecznej, polityki rolnej, kodeksu pracy, wszystkich obowiązków i praw, które ten kodeks nadaje. I dalej pracować”. Trudno nie odnieść wrażenia, że słowa te były rodzajem pożegnania, podsumowania, ale bez szczegółowych rozwiązań. Po prostu: musicie dalej pracować.
 

Artykuł ukazał się w wydaniu specjalnym „Gościa Niedzielnego”, poświęconym Prymasowi Tysiąclecia. CAŁE WYDANIE DO POBRANIA ZA DARMO TUTAJ:

Darmowe wydanie o prymasie Wyszyńśkim

Drugim z tych wydarzeń było spotkanie z członkami Komisji Głównej Konferencji Episkopatu Polski, krótko przed śmiercią Wyszyńskiego. Powiedział wówczas biskupom, że nie pozostawia żadnego programu pastoralnego: „Mój następca nie może być skrępowany żadnym programem. Musi rozeznawać sytuację Polski i Kościoła z dnia na dzień i stosownie do tego układać program pracy”. Wydać się mogło, że przez te dwie wypowiedzi kardynał zamyka za sobą drzwi. Narodowi podsumowuje kolejny etap drogi do odzyskania wolności. Kościołowi mówi, by rozpoznawał znaki czasu.

Niedługo potem prymas zmarł, a czytając jego testament, można odnieść wrażenie, że bliskie mu były słowa „nigdy” i „zawsze”: „Obdarowany łaską żywej wiary, nigdy nie ulegałem wątpliwościom, nigdy nie podnosiłem głosu przeciwko Kościołowi, Ojcu Świętemu i Biskupom (…). Źródłem mego spokoju wewnętrznego w walce z mocami ciemności była zawsze gorąca miłość i uległość wobec Matki Chrystusowej, Pani Jasnogórskiej, której uważam się za niewolnika miłości”.

Testament jest de facto świadectwem ogromnego radykalizmu Wyszyńskiego. Śmiem twierdzić, że „radykalizm” to słowo, które najlepiej streszcza całą jego postawę wobec narodu i Kościoła oraz jego osobistą relację z Bogiem. Nigdy albo zawsze. Całość albo nic. Tak albo nie. Co nadto, od Złego pochodzi – całym swoim życiem zdaje się mówić kard. Stefan Wyszyński. W czasach, w których przyszło mu żyć i posługiwać, deficyt takiego radykalizmu był aż zbyt widoczny. Nie zapominajmy: w tamtych czasach w Polsce „tak” nie zawsze znaczyło „tak”, a „nie” wcale nie musiało oznaczać „nie”. Radykalny Wyszyński pozostawił po sobie radykalny testament – to dlatego został kandydatem na ołtarze. Ewa Czaczkowska zapytała postulatora jego procesu beatyfikacyjnego, ojca prof. Zdzisława Kijasa: „Gdyby miał ojciec wybrać jedną cnotę z wielu, którymi – jak wykazał proces – żył heroicznie prymas, to jaką by ojciec wymienił?”. Odpowiedział: „Wiarę. Wyszyński żył wiarą w sposób modelowy”.

Myśląc o duchowym testamencie prymasa, o dziedzictwie, które pozostawił pokoleniom jako duchowy przywódca, również wymieniam to słowo: „wiara”. Radykalna wiara. W tym radykalizmie kard. Wyszyński stał się niewolnikiem. Z własnej woli.

Żywe wotum

Skojarzenie z niewolnictwem zawsze powinno być negatywne. Wybranie niewoli w sposób wolny świadczy albo o szaleństwie, albo o poświęceniu wyższej idei – w każdym razie jest rodzajem postawy skrajnej, radykalnej. Wyszyński w epoce, w której umęczony setkami lat niewoli naród zniewolony był przez kolejny system totalitarny, wybrał tak dla siebie, jak i dla wszystkich dzieci Kościoła w Polsce inną niewolę – macierzyńską niewolę miłości.

Czytaj dalej na kolejnej stronie

Stało się to w Stoczku Warmińskim 8 grudnia 1955 roku. Prymas, przebywając w odosobnieniu, dokonał osobistego aktu oddania się Matce Najświętszej. Przygotowywał się do niego przez trzy tygodnie na podstawie wskazówek św. Ludwika Marii Grigniona de Montforta, autora „Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”. To w tym traktacie znajdują się słowa: Totus Tuus ego sum, et omnia mea Tua sunt, czyli „Cały jestem Twój i wszystko moje jest Twoje”, słynna dewiza przyszłego świętego Jana Pawła II. Co bardzo istotne – Wyszyński odnotował w swoich zapiskach, że było to oddanie się w niewolę Chrystusowi przez ręce najlepszej Matki. To osobiste zawierzenie przełoży się niebawem na tekst jasnogórskich ślubów całego narodu. Trudno nie uznać, że było to jedno z najważniejszych wydarzeń w historii polskiego Kościoła. I trudno nie nazwać go filarem duchowego dziedzictwa Prymasa Tysiąclecia. Dziesięć lat przed obchodami 1000. rocznicy chrztu Polski, 300 lat po tym, jak Matka Boża nazwana została Królową Polski przez króla Jana Kazimierza, milion osób zebranych na Jasnej Górze ślubowało według tekstu swojego prymasa, nazywanego „maryjnym prymasem”. To wówczas padły słowa: „Królowo Polski, przyrzekamy!”.

Co przyrzekali? Synteza tych zobowiązań po wielu latach może przyprawić o ból głowy i zawstydzenie. Otóż Polacy przyrzekali wówczas: strzec w każdej duszy daru łaski, żyć w łasce uświęcającej, bez grzechu ciężkiego, wiernie stać na straży budzącego się życia („Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść aniżeli śmierć zadać bezbronnym”!). I stać na straży nierozerwalności małżeństwa, bronić godności kobiet, żyć w miłości i sprawiedliwości, w zgodzie i pokoju, unikać nienawiści, przemocy i wyzysku, dzielić się między sobą dobrami. I stoczyć bój z wadami narodowymi, wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności, marnotrawstwu, pijaństwu i rozwiązłości, zdobywać cnoty: wierności i sumienności, pracowitości i oszczędności, wyrzeczenia się siebie, wzajemnego poszanowania, miłości i sprawiedliwości społecznej. Mówiąc wprost, Jasnogórskie Śluby Narodu zawierały konstytucję, której promulgowanie wystarczyłoby za wszystkie inne akty prawne regulujące życie społeczeństwa. Prymas doda na koniec: „W wykonaniu tych przyrzeczeń widzimy żywe wotum Narodu, milsze Ci od granitów i brązów”.

Ta dziejowa chwila dokonująca się na Jasnej Górze wypowiadanym przez milion Polaków „przyrzekamy” miała swoją drugą odsłonę daleko na wschodzie Polski, gdzie w Komańczy Wyszyński cierpiał z powodu oddzielenia od swoich owiec i modlił się: „Przecież to z Twojej woli! Nikt takiej Potędze oprzeć się nie zdoła. Tylko my dwoje, Matko, możemy chcieć jednego. W tej chwili cała Polska modli się o moją obecność na Jasnej Górze. Tylko my dwoje wiemy, że jeszcze nie przyszedł czas, że ma się stać wola Twoja. W tym jest Twoja wielka moc, której ja ulegle się poddaję, jako całkowity niewolnik najpotężniejszej Królowej. Bądź uwielbiona w tej mocy, którą mi dajesz, bym w pełni uznał, że największa moc i miłość jest w tej uległości”.

Radykalne oddanie

Uległość to cecha sługi – niewolnika. Drugie oblicze radykalizmu Wyszyńskiego to jego stosunek do woli Boga, do cierpienia i krzyża. Kiedy 4 października 1953 roku, niespełna dwa tygodnie po uwięzieniu, na ścianach zakonnej celi wyrysował drogę krzyżową, dał tym samym świadectwo, że całe życie było dla niego rodzajem przeżywania Wielkiego Piątku. Niedługo potem napisał, że idzie przez swoje kapłaństwo pełen nędzy, słabości i ran otrzymanych po drodze: „Tak szedł Chrystus – wzgarda pospólstwa – aż po dzień dzisiejszy. Obszarpany, pobity, ubrudzony w błocie ulicznym, oplwany. A jednak to On zbawił świat… I zbawił go, choć świat natrząsał się ze swego Zbawcy. – Jak te dwie drogi idą blisko siebie. Nieudolność moją dźwiga łaska sakramentalna; nieudolność Jezusa dźwiga bóstwo Jego… Niech się świat śmieje, byle dzieło zbawienia było wykonane”. To ostatnie zdanie pokazuje, jak bardzo radykalnych wyborów musiał dokonywać. Świat niejednokrotnie się śmiał. Wielu – nawet ludzie Kościoła – miało pretensje: a to o zbytnią uległość wobec władz, a to o nadmierną pobożność maryjną i konserwatyzm. Nie to było dla Wyszyńskiego istotne. Liczyło się tylko dzieło zbawienia.

W radykalnej uległości wobec woli Boga kardynał w jakimś rodzaju mistycznego doświadczenia przeżył w trakcie swojego uwięzienia coś na kształt uwolnienia wewnętrznego. Było to w kwietniu 1955 roku. Cały dzień trwała zamieć śnieżna. Jedna fala przychodziła za drugą, pojawiało się słońce, które natychmiast znikało, ciemności ogarniały ziemię. Obserwując te zjawiska atmosferyczne, uwięziony prymas snuł refleksję: „Gdy nowe płaty spadają na zieloną murawę, zdają się mówić miotane siłą wiatrów: nic nie zdziałaliśmy. Kwietniowa ziemia ogrzała zimne płaty i zwyciężyła je. O, bo daremnie śnieg pada w kwietniu, gdy czas zimnic minął, a wszystko stęsknione do ciepła, do światła, do zieleni, do kwiecia. Nie poradzą najgwałtowniejsze huragany. Jest czas zimy i jest czas wiosny…”. Nagle Wyszyński poczuł w sercu ciężar, którego odkrycie wiązało się z wyrażeniem wobec Boga woli całkowitego… pozbycia się woli. Dokonania aktu ostatecznego poddania się temu, co Bóg wobec niego zaplanował. Opisał to tak: „Nie wiem dlaczego, ale muszę to zapisać, choć tak bardzo się lękam. Ty mi nakazujesz, sam nie jestem zdolny. Nakazujesz mi chcieć i nakazujesz mi napisać, choć opieram się i jednemu, i drugiemu Twemu chceniu. A więc, prawdziwie: jeśli Ci, Ojcze, jest potrzeba coś więcej, niż dotychczas się dzieje ze mną, to czyń. Jeśli Ci jest potrzebne moje więzienie, piwnica dla mnie, udręki śledcze, procesy, widowisko z Twego sługi, oszczerstwa i pośmiewisko, wzgarda pospólstwa i wszystko, czego tylko zapragniesz… Owom ja! – Napisałem i… spadł mi ciężar z serca”.

Lektura tych duchowych doświadczeń kard. Wyszyńskiego jest rodzajem oczyszczenia – dla mnie na pewno była. Posągowość bohatera narodowego, interreksa, niekoronowanego króla Polski, rzucającego totalitarnej władzy „non possumus!” mogłaby się na pozór wykluczać z tym wewnętrznym przeżywaniem całkowitej uległości wobec Boga i Matki Najświętszej. Albo raczej: wobec Chrystusa przez Maryję, jak często podkreślał. Tylko na pozór. Bo to, co wielkie, zbudować można tylko na Bogu – zdaje się w swoim duchowym testamencie mówić nam kard. Stefan Wyszyński.