Chiny Zjednoczone

Jacek Dziedzina

|

GN 23/2020

publikacja 04.06.2020 00:00

Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że cały świat z wypiekami na twarzy śledzi wybór nowego przewodniczącego Komunistycznej Partii Chin tak, jak zawsze śledzi wybór prezydenta USA? Raczej nie. A powinniśmy się z taką myślą oswajać.

Chiny  Zjednoczone istockphoto

Oczywiście wybory w USA pozostaną bezkonkurencyjne pod względem hollywoodzkiego rozmachu. Jednak atrakcyjność wizualna amerykańskiej polityki to nie najważniejszy powód, dla którego co 4 lata cały świat w napięciu oczekuje na wynik głosowania w pierwszy wtorek listopada. Głównym powodem jest, rzecz jasna, globalne znaczenie Stanów Zjednoczonych i ich niekwestionowana pozycja jedynego supermocarstwa. Wyniki wyborów z uwagą śledzą przywódcy państw, liderzy polityczni, rynki finansowe oraz analitycy. Zmiana warty w Białym Domu ma znaczenie z innego powodu dla Warszawy, z innego dla Berlina, z innego dla Tel Awiwu czy Teheranu i jeszcze z innego dla Pekinu.

Z kim trzymać?

W tym ostatnim wyniki amerykańskich wyborów śledzi się z wyjątkową uwagą. Chińczyków interesuje, czy nowy prezydent USA to dla nich zapowiedź przyspieszenia, czy utrzymania tempa, w jakim Państwo Środka prze do zastąpienia Ameryki w roli światowego supermocarstwa. Chińczycy są przekonani, że tylko te dwie opcje wchodzą w grę. Nie biorą pod uwagę wersji trzeciej: zatrzymania się i wycofania. Zdają sobie z tego sprawę sami Amerykanie: Chińczycy nie mają ambicji, by stworzyć tylko przeciwwagę dla USA (jak niegdyś ZSRR); Państwo Środka chce realnie zastąpić Stany Zjednoczone w roli światowego hegemona.

To o wiele poważniejsze wyzwanie dla Waszyngtonu i całego świata. Także dla Polski, która, ograniczona zagrożeniem ze strony Rosji, nie ma wystarczającej swobody ruchów, pozwalających patrzeć na swoje bezpieczeństwo w perspektywie dłuższej niż 30 lat. Bo taka perspektywa kazałaby przynajmniej rozważyć sojusz z państwem, które w przyszłości może być realniejszym gwarantem naszego bezpieczeństwa niż obecne supermocarstwo. Brzmi nieprawdopodobnie? Nie dla analityków, którzy widzą konsekwencję, z jaką Chiny prą właśnie w tym kierunku. I nie dla historyków, którzy wiedzą, że światowi hegemoni nie są wieczni.

Flota morska, głupcze!

Większość dotychczasowych analiz ograniczała się do uznania, że w regionie Pacyfiku rośnie w siłę regionalne mocarstwo, które, owszem, zagraża interesom USA, może stworzyć nawet przeciwstawny Ameryce blok, ale nikt przez dłuższy czas nie brał pod uwagę tego, że ambicje Pekinu sięgają jeszcze dalej. Ba, do niedawna można było odnieść wrażenie, że Amerykanie wierzą w to, że Chiny, z racji swojej pozycji gospodarczej, będą tak naprawdę wspierać liberalny porządek światowy, a nie, że go całkowicie zakwestionują i zechcą stworzyć swój własny. Wyraźnie jednak widać, że ambicje przewodniczącego Xi Jinpinga są supermocarstwowe.

Na łamach magazynu „Foreign Policy” piszą o tym Hal Brands i Jake Sullivan, doradcy prezydentów i odpowiedzialni za planowanie strategiczne w Departamencie Stanu w poprzedniej administracji USA: „Znaki, że Chiny szykują się do podważenia światowego przywództwa Ameryki, są jednoznaczne i wszechobecne. Realizowany jest program budowy floty morskiej, który tylko w latach 2014–2018 wypuścił w morze więcej okrętów wojennych, niż łącznie posiadają ich marynarki wojenne Niemiec, Indii, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Pekin dąży do zdominowania branż zaawansowanych technologii, które określą przyszły rozdział siły gospodarczej i wojskowej. Prowadzona jest również kampania mająca na celu kontrolę kluczowych dróg wodnych u wybrzeży Chin, są także plany utworzenia łańcucha baz i obiektów logistycznych w dalszych obszarach. Podejmuje się systematyczne wysiłki, by wpływy gospodarcze przekształcić w przymus gospodarczy w całej Azji, regionie Pacyfiku i poza nim. Nie mniej ważne jest to, że kraj, który niegdyś ukrywał swoje ambicje, teraz otwarcie je potwierdza. Chiny wkroczyły w nową erę, ogłoszoną w 2017 roku, kiedy to padło hasło, że muszą »zająć centralne miejsce na świecie«” – piszą autorzy FP.

Sowieci tego nie mieli

W Polsce najbardziej otwarcie mówi o tym dr Jacek Bartosiak, dyrektor Programu Gier Wojennych i Symulacji Fundacji Pułaskiego w Warszawie. „Przed Chinami wyboista droga, natomiast mamy do czynienia po raz pierwszy z taką sytuacją, że dotychczasowemu hegemonowi, Stanom Zjednoczonym, które po 1945 roku dzierżyły dominację świata oraz przede wszystkim jako mocarstwo morskie kontrolowały linie komunikacyjne na morzach i oceanach świata – i Związek Sowiecki nie był w stanie temu się przeciwstawić – wyrósł konkurent, który ma również ogromną siłę ekonomiczną. Sowieci jej nie mieli. Mało tego, Chiny oddziałują na system globalny, gospodarczy świata, czego Sowieci także nie robili. Jest kwestią czasu, kiedy Chińczycy zakwestionują ład światowy, to po prostu nieuniknione” – mówi Bartosiak w książce „Przeszłość jest prologiem”.

O potędze USA i roli hegemona decyduje nie tylko siła gospodarcza i militarna, ale właśnie panowanie nad żeglugą światową i kontrola morskich szlaków komunikacyjnych, co daje im możliwość zarządzania procesami politycznymi w skali globalnej. Tę władzę nad światową żeglugą Amerykanie przejęli od Brytyjczyków, teraz zaś to samo chcą zrobić Chińczycy. Żeby lepiej pojąć, o co chodzi Pekinowi, wystarczy spojrzeć na mapę szlaków komunikacyjnych. Morze Południowochińskie i Morze Wschodniochińskie to obszar, przez który biegnie największa liczba szlaków handlu światowego z Chin, Japonii i Korei Płd., tędy też towary płyną do Afryki, na Bliski Wschód, do Europy i z powrotem.

Wyprzeć Amerykanów

„Foreign Policy” pisze o dwóch drogach, jakimi Chiny mogą osiągnąć swój cel. Jedną z nich jest dokończenie procesu tworzenia mocarstwa regionalnego. A to oznacza „zerwanie amerykańskich sojuszy w regionie i odepchnięcie amerykańskich sił zbrojnych jak najdalej od brzegów Chin” – czytamy w FP. Dziś wydaje się to mało prawdopodobne, by Amerykanie zrezygnowali z sojuszu z Koreą Płd. czy Japonią. Ba, również niedawne starania, by nawiązać relacje z Koreą Płn., były obliczone właśnie na wzmocnienie obecności amerykańskiej w regionie. Nie bez powodu również USA wspierają Wietnam w jego sporach z Chinami o pozornie nic nieznaczące wysepki. Dopóki jednak Chiny nie odepchną Amerykanów z regionu, nie będą miały pewnej trampoliny, by wybić się na pozycję światowego hegemona. Podobnie przecież musieli sobie zorganizować otoczenie Amerykanie – nie mogliby spokojnie odgrywać roli światowego supermocarstwa, gdyby wokół nich znajdowali się sami sojusznicy ZSRR. Stąd tak zacięta była walka o wpływy w Ameryce Łacińskiej, gdzie USA wspierały dyktatury wojskowe o „zabarwieniu” prawicowym, byle tylko nie dopuścić do poszerzenia stref wpływu Moskwy. Dlatego taką „drzazgą” była Kuba, która przez dekady stanowiła przyczółek ZSRR u wybrzeży USA.

Podobnie dzisiaj Chiny, jeśli myślą poważnie o zdetronizowaniu USA, muszą przeciąć siłę Ameryki w regionie Pacyfiku. I Pekin konsekwentnie próbuje to zrobić. Promowany przez Chińczyków program „Azja dla Azjatów” zakłada, że Chiny i USA mogą się nawet dogadać, pod warunkiem jednak, że oba państwa pozostaną... po „swoich” stronach Pacyfiku. W tym kontekście lepiej rozumiemy, dlaczego od dłuższego czasu USA wycofują się de facto z Europy i Bliskiego Wschodu (mimo pozorów zaangażowania), a koncentrują gigantyczne środki militarne właśnie w tamtym regionie.

Ekspansja na Zachód

Ale jest i druga droga – przez autorów FP uważana za alternatywną dla pierwszej, a moim zdaniem równoległa do niej – czyli wejście Chin na „terytorium” Ameryki, to znaczy na Zachód, który tutaj należy rozumieć szeroko, nie tylko jako Europę, ale też Bliski Wschód czy Afrykę. Ta droga oznacza budowanie porządku gospodarczego pod przewodnictwem Chin w całej Eurazji i w regionie Oceanu Indyjskiego oraz przejmowanie wpływów w globalnych instytucjach. Niedawno mieliśmy dowód na to w przypadku sprzyjającej Chinom reakcji Światowej Organizacji Zdrowia na pandemię koronawirusa.

Ten model przejmowania hegemonii w świecie zakłada, że Chiny godzą się na razie z faktem, że nie da się wyprzeć Stanów Zjednoczonych z Azji, za to udaje się dyktowanie reguł gospodarczych w świecie i kształtowanie standardów technologicznych oraz instytucji politycznych na swoją korzyść. Nie bardzo rozumiem, dlaczego to miałaby być tylko alternatywa w sytuacji, gdy obie drogi Chiny stosują równolegle od dawna. Afryka jest dziś coraz bardziej uzależniona od Chin. Bliski Wschód (o czym pisałem niedawno) staje się nową chińską strefą wpływów.

W tym wszystkim Polska pozostaje jednym z małych elementów, który jednak musi się określić, do której strefy wpływów chce należeć. Ciągle uważamy, słusznie, że należy trzymać z USA. Ale w sytuacji rywalizacji USA–Chiny, w której decydująca może okazać się rola Rosji, równie zasadne jest branie pod uwagę scenariusza, że tę rywalizację wygrywają Chiny. Z Rosją, która będzie tu języczkiem u wagi. Czy jest możliwe, że wtedy będziemy uważniej śledzić wybory nowego przewodniczącego Komunistycznej Partii Chin?•

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.