Dobrze, że to nie u nas

ks. Jerzy Szymik

|

GN 22/2020

Jestem dumną liberalną elitą i myślę, że to my powinniśmy wybrać prezydenta, ponieważ my wiemy lepiej.

Dobrze, że to nie u nas

Bret Easton Ellis napisał w 1991 r. bestseller „American Psycho”, na podstawie którego Mary Harron nakręciła równie głośny film (2000). W ubiegłym roku Ellis opublikował „White”, książkę, którą przełożył Marcin Barski dla Wydawnictwa „Vis-à-vis Etiuda” (Kraków 2019). „Biały” jest dziełem non fiction, portretem liberalnych amerykańskich elit Los Angeles i Nowego Jorku w erze Trumpa. Z Ellisem nie jest mi po drodze z przyczyn moralnych, kulturowych, światopoglądowych. Atoli „Białego” czytałem z rosnącym zdumieniem. Autor, nieprzyzwoicie zapewne bogaty, zdeklarowany liberał (książka jest obroną wolności słowa), opisuje stan umysłów własnego środowiska, artystycznej i dziennikarskiej bohemy Zachodniego i Wschodniego Wybrzeża USA w latach 2016–2019, czyli po elekcji Trumpa. Pisze: „Legiony rozczarowanych ludzi nie poradziły sobie z wynikiem wyborów. Wypowiedzi i mantry zaczęły przypominać skargi rozpieszczonych dzieci na przyjęciu urodzinowym, na którym nie wygrały wyścigu sztafetowego i domagały się, aby cały wyścig powtórzono według innych zasad, tupiąc nogami, krzyżując ramiona i zalewając się łzami. Zaczęli używać słów takich jak »apokalipsa« i »hitleryzm«. Ilekroć słyszałem, jak wybuchają gniewem w temacie Trumpa, moją pierwszą reakcją zawsze było: musisz się uspokoić, musisz iść do psychiatry. Żeby biała wyższa klasa średnia na uniwersytetach, w Hollywood, w mediach i w Dolinie Krzemowej wariowała z nerwów? Bogaci liberałowie zawsze mieli najtrudniej i zawsze byli najbardziej histeryczni. Autorytarny ruch poczucia moralnej wyższości zamożnych… Moja przyjaciółka mieszkała w penthousie ze wspaniałym widokiem na Central Park, wartym pewnie z dziesięć milionów dolarów, więc zastanawiałem się, dlaczego jej ogromne nieszczęście było w całości winą Trumpa”.

Znajomi Ellisa twierdzili, „że to Los Angeles i Nowy Jork powinny określić, kto jest »pieprzonym prezydentem«”. Bo, mówił jeden z nich, „nie chcę, żeby żaden cholerny wieśniak decydował o tym, kto powinien być prezydentem. Jestem dumną liberalną elitą i myślę, że to my powinniśmy wybrać prezydenta, ponieważ my wiemy lepiej”. O wyborcach Trumpa: „żałośni alt-prawicowi rasiści”. Jeden z przyjaciół oskarża Ellisa o zdradę: „Jak możesz lubić muzykę country, skoro oni wszyscy są przeciwko nam – nie rozumiesz tego? Oni są przeciwko nam, Bret. Przeciwko naszym wartościom”.

„Znajomi zaczęli w rozpaczy pytać, do jakiego państwa mają się przeprowadzić. Kraj przypominał obłąkaną szkołę średnią, w której przegrani uczniowie rzucali wszystkim, czym mogli, w nowo wybranego przewodniczącego klasy, aby zobaczyć, co się do niego przyklei, na każdym kroku podważając zarówno jego, jak i każdego, kto na niego głosował. Ciągle porównywano go do Hitlera, a Agencję Imigracyjną i Celną do Gestapo. Wszyscy, którzy jeszcze nie zauważyli, jak nienawistny i niebezpieczny jest Donald Trump, powinni być objęci coraz szerszą społeczną i zawodową fatwą”.

„Z dumą promowali ideę pokoju”, ale „nie przeszkadzało im, że Snoop Dog w swoim teledysku strzelał do Trumpa, Kathy Griffin ucięła mu głowę, a Johnny Depp sugerował, że należy go zamordować. Meryl Streep wygłosiła pełne oburzenia przemówienie przeciwko Trumpowi na gali Złotych Globów, w tym samym tygodniu, w którym wystawiła swoją kamienicę w Greenwich Village na sprzedaż za trzydzieści milionów dolarów. Madonna ogłosiła, że chce wysadzić Biały Dom w powietrze. Gwiazda Trumpa na Hollywood Boulevard została zniszczona kilofem, a pewien aktor zasugerował, że jedenastoletni syn prezydenta powinien zostać zamknięty w klatce z pedofilami. A wszystko to wydarzyło się w Hollywood: w krainie integracji i różnorodności. Barbara Streisand powiedziała mediom, że przybiera na wadze z powodu Trumpa, Lena Dunham powiedziała mediom, że traci na wadze z powodu Trumpa. Gdy kłębisz się w dziecinnej furii, pierwszą rzeczą, którą tracisz, jest jasność osądu, a zaraz potem zdrowy rozsądek. I w końcu tracisz rozum, a wraz z nim swoją wolność”.

Lecz jeśli autor „American Psycho” jest w stanie ze środka własnej bańki przejrzeć i pokazać, że pycha i pogarda elit zachowują się jak demony podczas egzorcyzmów – wulgarnie, prymitywnie, głośno – to może nie jest tak źle? Jeśli Michel Houellebecq, o wątpliwej sławie pornografa i nihilisty, ale też od lat nakłuwający ten sam co Ellis balon establishmentu, kończy głośną „Serotoninę” (2019) tak: „Bóg się nami zajmuje, myśli o nas w każdej sekundzie i daje nam niekiedy bardzo precyzyjne wskazówki. Te przypływy miłości, które zalewają nam piersi i odbierają dech, te iluminacje, ekstazy – niewytłumaczalne, uwzględniwszy naszą biologiczną naturę, nasz status naczelnych – to niezwykle jasne znaki. Dzisiaj już rozumiem punkt widzenia Chrystusa, jego nieustanne zniecierpliwienie zatwardziałością naszych serc: otrzymali wszystkie znaki i nie biorą ich pod uwagę. Czy naprawdę muszę oddawać za tych nieszczęśników życie? Czy naprawdę trzeba być do tego stopnia dosłownym? Wygląda na to, że tak” – to co to może znaczyć? Coś dobrego, prawda?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.