Jest jakimś kosmicznym paradoksem to, że „producenci” fake newsów albo mówiąc inaczej ludzie, którzy manipulują informacją, zawsze powołują się na naukę bądź na naukowców.
Mamy tak głęboko wpojoną wiarę w to, co zostało napisane, że w pierwszym odruchu niemal nigdy nie sprawdzamy. Wierzymy. Może to pozostałość po czasach, w których książka była skarbem? A może po czasach, kiedy publikować mogli nieliczni? To jasne, że wtedy też manipulowano informacjami, ale działo się to na inną skalę. Książkami, z którymi jako dzieci mamy do czynienia najczęściej, są podręczniki. I nauczyciele, i rodzice mówią nam, że tam jest wiedza, której możemy być pewni. „Idź, sprawdź w książce” albo: „Jeśli napisali w podręczniku, to nie dyskutuj”. I choć na papierze czytamy coraz mniej, to jednak podręcznik, a do niedawna słownik czy encyklopedia wciąż są dla wielu z nas niepodważalnym źródłem informacji. Może dlatego tak łatwo przyjmujemy wszystko, co w druku? Nawet tym elektronicznym.
Nie przypominam sobie, a czytam ich sporo, ani jednego fake newsa, czyli internetowego kłamstwa, który nie byłby oparty na wiedzy naukowej. Albo wykorzystuje się w nich nazwiska z naukowymi tytułami, albo w materiałach wideo przedmioty czy atrybuty jednoznacznie kojarzące się z nauką, albo powołuje się na – często zmyślone – raporty naukowe. Jest naukowe słownictwo i są odniesienia do publikacji (których najczęściej nie ma albo są na inny temat). To paradoks, bo bardzo często wygłaszane twierdzenia są jawnie sprzeczne z fundamentami nauki. Okazuje się jednak, że nie chodzi o to, by podważyć to, co mówią naukowcy, tylko o to, by wybudować alternatywną rzeczywistość, opierając się na opiniach innych naukowców. I tak oto mamy ludzi, którzy na podstawie zdjęć satelitarnych udowadniają, że Ziemia jest płaska. Ktoś mógłby się uśmiechnąć, bo przecież właśnie zdjęcia satelitarne pokazują, że płaska nie jest. Ale – z ręką na sercu – gdy słyszymy, że dowodu na poparcie jakiejś tezy dostarczyły zdjęcia satelitarne, sprawdzamy czy wierzymy? Tak to już działa. Naukowe określenia, naukowy klimat, naukowe tytuły otwierają w naszej głowie wszystkie systemy zabezpieczeń. Bo te słowa, te tytuły kojarzą nam się z wiarygodnością. Paradoksalnie gdybyśmy nie przechodzili obowiązkowej edukacji, nie uwierzylibyśmy np. w to, że fala elektromagnetyczna wprawia w rezonans chromosomy, a te w wyniku tego produkują wirusa, prawda? Nie uwierzylibyśmy, bo nie mielibyśmy pojęcia, co to fala, rezonans, chromosom i wirus. Te słowa jednak znamy, albo przynajmniej kojarzymy. I to kojarzymy ze szkołą i nauką, a więc z czymś, co jest wiarygodne. Nie chcę powiedzieć, że lekiem na manipulacje i kłamstwa w internecie jest brak edukacji. Chcę powiedzieć, że lekiem jest odpowiednio skrojona edukacja, w której na każdym kroku mówi się uczniowi: „sprawdzaj”, a nie „wierz”. Inaczej będziemy mieli, już mamy, zastępy wyedukowanych, którzy mimo lat spędzonych w szkole nie mają odruchu weryfikacji. Którzy wyuczyli się mnóstwa informacji na pamięć, ale nie chcieli, nie potrafili albo nie widzieli sensu zaangażowania się w zrozumienie problemu i przeanalizowanie go.•
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.