Zarażanie (nie)pokojem

Błażej Kmieciak

Prędzej korona z wirusa spadnie, nim ja uwierzę, że za tą całą pandemią nie stoi…

Zarażanie (nie)pokojem

Skąd się wziął COVID-19? Zaczynamy szperać w sieci. Pojawia się informacja o miliarderze, który kilka lat temu w trakcie konferencji analizował funkcjonowanie świata w stanie pandemii. Hm, zadziwiająco podobne do dzisiejszych czasów, czyż nie?! Trafiamy następnie na dziennikarza, który z miną detektywa stwierdza: „Nie jestem co prawda ekspertem, ale zrobiłem śledztwo i…” Czy on mówi prawdę? – pytamy. Oczywiście, przecież jego film widział już w sieci milion osób. Chcemy jednak wiedzieć jeszcze więcej i szukamy, widząc amatorskie i dramatyczne nagrania z Chin, luźno rzucone dane statystyczne oraz wypowiedzi ekspertów znanych z tego, że są znani. To wszystko zaczyna nam się układać. Nie wiadomo w co, ale się układa.

Nasze detektywistyczne poszukiwanie sprawia, że zaczynamy zachowywać się jak nałogowcy. Internet jest bowiem kopalnią informacji bez dna. Chcemy ich coraz więcej, następnie oczekujemy, by były jeszcze mocniejsze. Sensacyjne treści stają się coraz bardziej pożądanym smaczkiem, dla którego prawdziwość jest elementem nieszczególnie koniecznym. My przecież uwielbiamy szokujące newsy. Lepiej posłuchać kazania księdza profesora, który krytykuje biskupów rzekomo zdradzających wiernych w czasie pandemii, niż zatrzymać się na wywiadzie księdza rektora, który opowiada, jak przewija pacjentów z koronawirusem. Łatwiej nam wyśmiewać ministra zdrowia i jego wypowiedź na temat masek ochronnych, niż zastanowić się, ile już powstało plastikowych przyłbic w warunkach domowych nie z potrzeby sławy, lecz z potrzeby serca. Bardziej kuszące jest szukanie informacji o międzynarodowych agendach chcących nas zaszczepić na siłę, niż posłuchanie zmęczonego naukowca, który opowiada, że po dwóch tygodniach pracy w laboratorium zbliżył się o krok do uciekającego przed nim lekarstwa na wirusa noszącego koronę.

Słysząc o przerażających danych, zachowujemy się jak małe dziecko, które zasłania oczy przed strasznym obrazem, a jednocześnie robi małą szparkę między palcami, by choć trochę podglądać. Włącza się w nas prawo znużenia. Bodźce informacyjne z czasem bowiem osłabną i będą musiały zostać wzmocnione. Internet jest dla wielu z nas dilerem, dostarczającym nam tsunami treści: z dala zachwycają, a z bliska pochłaniają. Oczywiście, nie ma co kolorować smutnej rzeczywistości. Czy jednak musimy ją sobie jeszcze bardziej sycić czernią?

Obejrzałem ostatnio „Epidemię strachu” w reżyserii Stevena Soderbergha. Przeraziłem się! W hollywoodzkiej produkcji z 2011 r. zobaczyłem bowiem rzeczywistość ostatnich dni i tygodni. Był wirus z Chin rodem „z nietoperza”. Była epidemia, miliony ludzi w maskach zakrywających ich twarze. Były puste lotniska i stadiony zamienione na szpitale. Były nawet zakonnice - wolontariuszki, przepełnione kostnice, zakazy rodzinnych pogrzebów oraz lęk przed podaniem ręki drugiej osobie. Skąd twórcy filmu o tym wiedzieli? Czyżby mieli już prawie dekadę temu informacje na temat piekła, jakiego doświadczyło w ostatnich miesiącach na przykład tak wielu mieszkańców włoskiej Lombardii? Nie wiem. Może tak, a może nie. Mogę ściągnąć gigabajty danych dotyczących tego pytania i nawet na milimetr nie zbliżę się do prawdy. Gdy skończyłem jednak oglądać film Soderbergha, uświadomiłem sobie, że ludzie są dużo lepsi niż tragiczne wizje ich przedstawiające. W tamtym filmie po dwudziestu dniach wybuchły bunty uliczne, panoszyło się plądrowanie sklepów i zamieszki z policją oraz wojskiem. My żyjemy natomiast w czasach, w których, jak nigdy dotąd, właśnie w czasie pandemii rozumiemy, czym jest solidarność międzyludzka.

Wiem, że łatwo, a chwilami nawet zabawnie jest krytykować na przykład telewizyjnych nauczycieli uczących dzieci bez aktorskiego talentu. Ja jednak wolę skupić się na postawie wychowawczyni mojej córki, która zaczyna codzienne e-maile od słów: „Moi kochani uczniowie”. Kuszące jest udostępnianie informacji o relacji między pandemią a promotorami sieci 5G. Chyba jednak słuszniej będzie pozostać przy wielbieniu Boga za komunikatory, które bez trudu łączą mnie z moimi przyjaciółmi. Zamiast sprawdzać, czy ta pandemia to nie jest jeden wielki społeczny fejk, lepiej sprawdzać, czym zarażam: pokojem czy strachem?