Gwiazd nie widać

Jacek Dziedzina

|

GN 18/2020

publikacja 30.04.2020 00:00

Wielki smog w Londynie w 1952 roku nie tylko zabił tysiące ludzi, ale pokazał, że zarówno rząd, jak i opozycja potrafią wykorzystać tragedię do politycznych rozgrywek.

5 grudnia 1952 r. Londyn spowił tak wielki smog, że życie w mieście praktycznie zamarło. 5 grudnia 1952 r. Londyn spowił tak wielki smog, że życie w mieście praktycznie zamarło.
English Heritage /east news

Początek grudnia 1952 roku. Londyn nie zdążył jeszcze podnieść się ze zniszczeń wojennych, gospodarka potrzebowała potężnych zastrzyków – a to zapewniał m.in. eksport ogromnych ilości węgla. Najlepszej jakości. Dobry, czarny węgiel wędrował za granicę, podczas gdy gorszy sort zostawał na miejscu, dla Brytyjczyków. Przy wyjątkowo zimnym początku grudnia i kilku milionach domowych pieców w samym Londynie oraz ponad 30 elektrowniach węglowych zapewniających prąd stolicy Zjednoczonego Królestwa, nie mówiąc o transporcie obsługiwanym przez lokomotywy parowe – można było spodziewać się najgorszego. A jednak sytuacja zaskoczyła wszystkich.

Grochówka w powietrzu

Smog w Londynie nie był niczym nadzwyczajnym. I warunki pogodowe, i opalanie węglem należały od dawna do typowo brytyjskich czynników podwyższających ryzyko. Słynna londyńska mgła, nazywana często, z racji zanieczyszczeń i żółtej, gęstej konsystencji, „grochówką”, była nawet czymś w rodzaju marki zasługującej na opatentowanie. Jednak to, co widoczne jest na romantycznych pocztówkach kupowanych przez turystów, było utrapieniem londyńczyków od wieków. Już na początku XVII w. skargi na zadymienie były tak duże, że częściowo ograniczono spalanie węgla. Jednak nadchodząca później rewolucja przemysłowa zaprzepaściła te starania – przyspieszony rozwój miał swoją cenę. To, co wcześniej nazywano zwykłą mgłą czy „grochówką”, z czasem zaczęto nazywać właśnie smogiem. Określenie to było połączeniem dwóch angielskich słów: smoke – dym i fog – mgła. Wiek XIX był już praktycznie wiekiem smogu w Londynie – stolica Wielkiej Brytanii rozwijała się w błyskawicznym tempie, ale jednocześnie zatruwała samą siebie. Zapewne czytelnicy powieści Dickensa czy też fani przygód Sherlocka Holmesa w kryminałach Doyle’a pamiętają, że smog londyński był nieodłącznym elementem, wręcz równoprawnym bohaterem tej literatury. Zafascynowany londyńską „grochówką” był m.in. Claude Monet, a pejzaże londyńskie stały się jednymi z najbardziej rozpoznawalnych dzieł impresjonisty. To romantyczne podejście do unoszącej się w powietrzu trucizny wykpiwał za to inny artysta, Luke Fildes. W gorzkich słowach nazywał rzecz po imieniu: „Znosiliśmy i wciąż musimy znosić najobrzydliwiej ciemną i beznadziejną zimę. Mieliśmy nieprzerwanie mgłę przez pięć kolejnych dni w zeszłym tygodniu. Jest zbyt ciemno, by malować”.

Dostępne jest 25% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.