Szybki telefon. Jedno krótkie pytanie: „Przyjedziesz?”. Tak. Nie można było inaczej.
Klerycy salezjańscy też pomagają, chociaż nie mają styczności z chorymi.
archiwum wsdts
Nie są superbohaterkami i superbohaterami w habitach i maskach. Nie mają nadludzkich mocy. Ratują świat, bo jeden człowiek to cały świat przecież. Czy się boją? Tylko ludzie szaleni bagatelizują zagrożenie. Nie są szaleni, lecz ufają i działają.
W dziesiątkach już domów pomocy społecznej, ośrodkach dla osób chorych i starszych do codziennych trosk doszła kolejna bieda: koronawirus. Jak? Prosto. Ktoś z personelu „przyniósł” albo pacjent wrócił ze szpitalnych badań i „przywiózł” wirusa. Ciągu dalszego tłumaczyć nie trzeba: zaraził się personel, zarazili podopieczni. W ciągu kilku dni nastąpił paraliż. Część pielęgniarek, salowych objęła kwarantanna, część poszło na zwolnienie lekarskie. Co z podopiecznymi? Ludźmi bezbronnymi, którzy bez stałej, 24-godzinnej opieki nie poradzą sobie z najprostszymi czynnościami?
Czarne, białe, brązowe habity oraz sutanny trzeba było powiesić w szafie. Ich nowymi habitami są na czas walki z koronawirusem białe kombinezony, przyłbice i maseczki. Oby jak najlepszej jakości. Siostry zakonne, bracia i księża jako wolontariusze pracują w wielu zamkniętych ośrodkach dotkniętych COVID-19. Większość nie chce o swojej pracy mówić (a szkoda). Niektórzy dzielą się przeżyciami jak życiowymi rekolekcjami...
Bochnia
Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.