Zaplątani w internet

ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 18/2020

W niby-wolnym świecie wypełnionym do absurdu opiniami nie brakuje też cenzury.

Zaplątani w internet

Choć większość z nas pamięta jeszcze czasy, kiedy internetu nie było, to trudno wyobrazić sobie życie dzisiaj bez poczty elektronicznej, Google’a, YouTube’a, rozmaitych aplikacji internetowych itd. A już zupełnie trudno powiedzieć, jak byśmy funkcjonowali bez globalnej sieci w dobie koronawirusa. Nie wszyscy, ale wielu, dzięki internetowi, może kontynuować, przynajmniej w pewnym wymiarze, pracę zawodową. Odbywają się lekcje on-line, różne gremia spotykają się na Skypie, Zoomie itp. Internet służy też do tzw. zabijania czasu, kiedy nie wiadomo, co robić. Przysyłamy sobie przez WhatsAppa, Messengera, Facebooka i Twittera mnóstwo informacji, filmików, memów… Ale czy rzeczywiście jesteśmy dzięki temu bardziej poinformowani, czy wiemy, co się dzieje? Informacją można manipulować na różne sposoby. Starsi pamiętają stan wojenny w Polsce. Ludzie zdani byli na całkowicie podporządkowane władzy, w tym Służbie Bezpieczeństwa, media, głównie telewizję, gdzie tacy jak Jerzy Urban objaśniali im świat. Dziś mamy pluralizm, przynajmniej w Polsce, gdzie nie ma aż tak przygniatającej przewagi mediów tzw. głównego nurtu, jak w wielu innych krajach Europy. Mamy łatwość dostępu do przeróżnych informacji, komentarzy w internecie. Tyle że tych informacji, nawzajem się wykluczających i zwalczających, jest tak dużo, iż nie mamy możliwości jakoś racjonalnie się w tym wszystkim zorientować. I tu pojawia się drugi sposób manipulowania opinią publiczną. Nie cenzura, nie brak informacji, ale medialny zgiełk, który sprawia, że podążamy w naszych opiniach na zupełne manowce albo obojętniejemy i mówimy, że „wszyscy kłamią” i że „nas to nie obchodzi”. Końcowy rezultat takiej sytuacji może być gorszy od blokowania informacji. Tym bardziej że w niby-wolnym świecie wypełnionym do absurdu opiniami nie brakuje też cenzury. Kiedy jakaś wypowiedź przebija się przez medialny szum, ale nie pasuje medialnym władcom, to ją blokują, skazując na funkcjonowanie na sieciowych obrzeżach. Jakieś wzniosłe uzasadnienie, że prawa człowieka, że mowa nienawiści, zawsze się znajdzie. Mamy tutaj do czynienia z jednym z większych paradoksów naszych czasów. Imponujący dostęp do wszelakiej informacji może posłużyć nie do poszerzenia wolności, ale do zbudowania globalnego, miękkiego totalitaryzmu. Może, ale nie musi. Wiele zależy od nas. Od tego, czy chce się nam uczyć mądrego korzystania z internetu.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.