Firma na wagę posła

Jacek Dziedzina

|

GN 18/2020

Czy polską gospodarkę byłoby łatwiej utrzymać przy życiu w czasie pandemii, gdyby każdy poseł i każdy minister miał swoją firmę i… byłoby to wyłączne źródło jego dochodów?

Firma na wagę posła

Obserwując tempo i sposób, w jaki są procedowane i wprowadzane w życie kolejne wersje „tarczy antykryzysowej”, zaczynam skłaniać się do tej trochę populistycznej, trochę ryzykownej, ale też dość praktycznej tezy. Populistycznej, bo mogącej sugerować, że w parlamencie czy rządzie „się nie pracuje”, tylko używa władzy lub jej pozorów. Ryzykownej, bo skupienie się na swojej działalności gospodarczej mogłoby tworzyć konflikt interesów przy tworzeniu prawa, a zarazem ograniczałoby czasowo możliwości zaangażowania się w prace legislacyjne. Ale zarazem praktycznej – przynajmniej w obecnej sytuacji – bo chyba tylko uzależnienie od przychodów własnej firmy byłoby w stanie zmusić i rządzących, i opozycję (ta, mając większość w Senacie, opóźniła przecież wprowadzenie pierwszego pakietu pomocowego dla firm) do błyskawicznego i adekwatnego do sytuacji działania. Po prostu każdy poseł i minister zrobiłby wszystko, by uratować swoją firmę, swoje przychody i jedyne źródło utrzymania swojej rodziny, a tym samym uratowałby wszystkie czy większość firm i tym samym polską gospodarkę.

A tymczasem niemal każdego dnia dowiadujemy się o kolejnych pakietach pomocowych, które „trafią” do firm, by te mogły przetrwać czas zamrożenia działalności. Ten przeciągający się czas przyszły jest zabójczy, bo już dziś mamy tysiące zamkniętych lub zawieszonych firm, rosnące bezrobocie, a perspektywy są jeszcze bardziej niepokojące. – W Polsce pierwsze reakcje rządu na zapaść w firmach wykazywały nieznajomość polskiej gospodarki. Jej fundamentem są mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa, czyli MMSP. Pracuje w nich 6,7 miliona obywateli. Zapewniają pracę i bezpieczeństwo ekonomiczne większości polskich rodzin – mówił mi niedawno dr Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. I trudno nie przyznać mu racji – w pierwszym rzucie propozycja sprowadzała się do śmiesznych kwot jednorazowego wsparcia, jeśli przedsiębiorca nie zwolni pracowników, czy też długie zastanawianie się, czy składki ZUS powinno się zawiesić, czy odroczyć – w obu przypadkach po wypełnieniu wielostronicowego podania, do którego trzeba było załączyć informacje z wielu lat. To pokazało całkowity brak zrozumienia dla powagi sytuacji i tego, że gospodarka naprawdę opiera się głównie na sektorze MMSP.

Rządzący i opozycja zapewne zrozumieją to dopiero w chwili, gdy w budżecie zabraknie środków (bo niby skąd mają tam się znaleźć, gdy nie będą odprowadzane podatki z nieistniejącej działalności) i na służbę zdrowia, i na programy socjalne, i na przeprowadzenie jakichkolwiek wyborów w jakimkolwiek czasie i trybie. Bo też gdyby determinacja jednych, by „za wszelką cenę” przeprowadzić wybory w maju, i determinacja drugich, by „za wszelką cenę” przesunąć je na czas, gdy uda się wyłonić pewnego kandydata, miała przełożenie na determinację, by ocalić polską gospodarkę, właściciele polskich firm i ich pracownicy mogliby spać spokojniej. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.