Dokąd nas to zaprowadzi?

Tomasz Rożek

|

GN 17/2020

Wolałbym, by prawa i obowiązki nie były uzależnione od tego, co jest zapisane w genach, albo od tego, jaki jest skład krwi.

Dokąd nas to zaprowadzi?

Jak mam nie pisać o wirusie, skoro to temat tak wielowymiarowy? Za każdym razem obiecuję sobie, że już więcej nie będę Państwa tym męczył, że to już ostatni raz. No a potem znowu pojawia się coś ciekawego. Trochę się tłumaczę, bo nie chcę, żeby mój naukowy felieton, jak szpital jednoimienny, zajmował się tylko tym konkretnym tematem. Ale czasami jestem bezsilny.

Na naukowych stronach (GN nr 17/2020) opisałem, co wiemy dzisiaj na temat terapii za pomocą osocza osób, które wyzdrowiały. To bardzo ciekawy kierunek, choć jeszcze nie do końca rozpoznany. Osoby zdrowe wydają się bezpieczne, choć i tutaj nie mamy całkowitej pewności, bo znane są przypadki – i to nie odosobnione – powtórnego zachorowania. Za wcześnie, by mówić, czy nie doszło do pomyłki, czy nie doszło do zakażenia innym typem wirusa… Trzeba poczekać. Jednak niezależnie od tego w wielu miejscach na świecie planowane jest masowe przeprowadzanie testów, dzięki którym będzie można ocenić, kto już przebył chorobę COVID-19 i kto ma przeciwciała przeciwko wirusowi. Testy na obecność tych przeciwciał są stosunkowo proste i szybkie, pisałem o nich w poprzednich numerach „Gościa”.

Pojawiają się też pomysły, by stopniowe odmrażanie gospodarki i życia społecznego polegało na odpuszczaniu osobom odpornym. Innymi słowy – by móc chodzić do pracy, do restauracji czy kina, by móc spotykać się z ludźmi, trzeba będzie się wykazać odpornością, a więc rodzajem certyfikatu bezpieczeństwa. Osoby, które nabyły odporności, nie infekują innych, a nawet gdyby wirus znalazł się np. na ich dłoniach, nie stanowi to problemu – pozostali uczestnicy życia społecznego też są na niego odporni. Tak przynajmniej nam się wydaje. Takie pomysły pojawiają się nie tylko w Chinach, ale także w krajach zachodnich demokracji.

Izolujemy tylko tych, którzy mogą się zakazić, ale nie zamrażamy całej gospodarki, bo ta może być utrzymywana przez osoby, dla których wirus jest niegroźny. Czy takie postępowanie ma sens? Patrząc na chłodno – tak. Ale ja byłbym bardzo ostrożny. Bez trudu można sobie wyobrazić rzesze ludzi, którzy będą dążyli do zakażenia się po to, by móc odzyskać wolność zawodową. Aby móc wyjść do ludzi i/lub zarabiać na rodzinę. Wysiłek kwarantanny może pójść na marne, gdy wprowadzimy regulacje premiujące ludzi o odpowiednim składzie osocza krwi. Gdy będzie się opłacało przechorować, gdy infekcja będzie jedynym sposobem, by wrócić do społeczeństwa, liczba osób chorych będzie rosła, a wraz z nimi – liczba wymagających hospitalizacji. Intuicja mówi mi, że dawanie praw (bądź ich odbieranie) w zależności od posiadanych w krwi przeciwciał może być niebezpieczne z jeszcze innego powodu. Równie dobrze możemy rozszerzyć te regulacje i np. zakazać osobom o tendencjach do tycia jedzenia w fast foodach. Abstrakcja? Mam nadzieję. Wolałbym jednak, by prawa i obowiązki nie były uzależnione od tego, co jest zapisane w genach, albo od tego, jaki jest skład krwi. Bo to może prowadzić do dyskryminacji na dużą skalę. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.