Kiepskie scenariusze

Jakub Jałowiczor

Zanosi się na to, że chaos związany z wyborami potrwa do samego końca.

Jakub Jałowiczor Jakub Jałowiczor

Oderwanie sporu politycznego od rzeczywistości dawno nie rzucało się w oczy tak bardzo jak teraz, podczas kłótni o datę wyborów prezydenckich. Nie jestem miłośnikiem tabloidowej publicystyki przekonującej, że ludzi obchodzi tylko to, ile zarabiają, a polityków mają w nosie. Jednak w czasie epidemii wojna o to, jak organizować wybory, naprawdę razi.

Spośród leżących na stole wariantów każdy dałoby się zrealizować, ale też każdy jest kiepski. Przeprowadzenie normalnych wyborów nie jest wcale niewykonalne. Można by kazać głosującym założyć maski (to i tak obowiązkowe) i rękawiczki (jak przed wejściem do sklepu), wpuszczać do lokalu po kilka osób i po każdej odkażać długopis. Tyle tylko, że frekwencja byłaby pewnie bardzo niska i pojawiłyby się duże kłopoty ze znalezieniem chętnych do pracy w komisjach. Wybory korespondencyjne wydają się najbardziej prawdopodobne, bo kierownictwo PiS bardzo się przy nich upiera, ale właśnie w tym wypadku klapa organizacyjna będzie najbardziej widowiskowa. A szanse na klapę są duże, bo przedsięwzięcie jest gigantyczne, a czasu na przygotowania mało. Pod znakiem zapytania stoi bezpieczeństwo i uczciwość pocztowego głosowania. W 2014 r. PiS skarżył się na cuda nad urną i zaskakująco wysoki wynik PSL. Teraz cudów może być jeszcze więcej. Wariant proponowany przez Borysa Budkę, czyli przełożenie wyborów na 16 maja przyszłego roku brzmi nieco kosmicznie. Wyborów nie można tak po prostu przełożyć, trzeba by w tym celu zmienić konstytucję (nie ma odpowiedniej większości), albo wprowadzić stan klęski żywiołowej i kilka razy go przedłużać (nierealne, a gdyby jakimś cudem się to stało, pojawiłby się problem odszkodowań dla firm). Wydłużenie kadencji prezydenta o 2 lata dawałoby jakąś stabilizację. Byłaby to zmiana reguł w czasie gry i dodawanie Andrzejowi Dudzie 2 lat rządów, których wyborcy mu w 2015 r. nie dali, ale w nadzwyczajnej sytuacji można się nad tym zastanawiać, choć tworzyłoby to groźny precedens. No ale i tu potrzebna byłaby konstytucyjna większość, której nie ma. Ostatnia opcja, czyli wprowadzenie stanu klęski żywiołowej na krótko (żeby uniknąć konieczności płacenia odszkodowań) i w ten sposób przełożenie głosowania o 3 miesiące miałoby pewnie najwięcej plusów. Stan wyjątkowy wymyślono nie po to, żeby przekładać wybory, ale lepszego wyjścia może nie być. Zyskujemy wtedy czas, więc nawet jeśli i tak trzeba by było przeprowadzać wybory korespondencyjnie, albo w systemie mieszanym, to dałoby się je trochę lepiej przygotować. Jest też parę minusów, na czele z tym, że taki wariant nie ma poparcia.

Dyskusję można by ciągnąć w nieskończoność. Wszystko rozbija się niestety o oczekiwania głównych graczy wobec wyborów. PiS trzyma się terminu, bo ma wielkie szanse na zwycięstwo, a potem może być różnie. PO – przeciwnie, ma wielkie szanse przegrać nie tylko z Andrzejem Dudą, ale i z Kosiniakiem-Kamyszem. Później może nie być lepiej, ale partia nie ma nic do stracenia.

Zanosi się więc na to, że chaos potrwa do samego końca. Ciekaw jestem, czy wyborcy to wytrzymają.