Maleństwa

Marcin Jakimowicz

Gdyby wychował się na popularnych, opartych na lęku kazaniach, powinien zacząć od wyrzutów, by wywołać w uczniach pęknięcie. Mieli za co przepraszać. Zapytał: „Maleństwa, macie coś do jedzenia?”.

Maleństwa

Mógł zacząć rozmowę inaczej. Wzbudzić wyrzuty sumienia. Naprawdę mieli za co przepraszać. Wszyscy poza Janem w kulminacyjnym momencie dramatu zwiali spod krzyża.

A jednak Zmartwychwstały zachowuje się w niezrozumiały sposób. Troszczy się o to, czy uczniowie mają coś do jedzenia. To nie wszystko!

– Gdy Jezus zapytał uczniów „macie tu coś do jedzenia?”, użył sformułowania παιδια (paidia), co znaczy dosłownie: „dzieciątka, małe dzieci”. Można je również przetłumaczyć: „maleństwa” – wyjaśnia Aleksander Bańka z Centrum Duchowości Ruchu Światło-Życie. – Słownik greki biblijnej wyjaśnia, że mówi się tak o bardzo małym dziecku lub o ludziach jako dzieciach Chrystusa albo w zwrotach do osób dorosłych, jako wyraz zażyłości, życzliwości. Na określenia dziecka (większego) używane są zazwyczaj inne określenia…

Dzieciaki, macie coś do jedzenia? To zdanie jest rozbrajające…

− Materialność zmartwychwstania jest dla wielu zgorszeniem. A ten fragment genialnie pokazuje nam, że istnieje niepodważalna ciągłość miedzy tym życiem a rzeczywistością zmartwychwstania. Te rzeczywistości są, powiedzielibyśmy dziś, kompatybilne − opowiadał mi przed laty ks. Grzegorz Strzelczyk. − To nie jest tak, że będziemy się musieli wszystkiego wyrzec, że po śmierci stracimy smak, nie będziemy się pamiętać, rozpoznawać, rozumieć. Wręcz przeciwnie. Tam ryby będą lepsze!