Święty na czas izolacji i (bez)nadziei

Ewa K. Czaczkowska

|

GN 15/2020

Niebawem błogosławiony kard. Wyszyński mógłby być patronem osób, które czują, że znalazły się w sytuacji bez wyjścia.

Święty na czas izolacji i (bez)nadziei

Ojciec zawsze miał pod górkę – podsumowała telefoniczne rozmowy na temat możliwości utrzymania bądź przełożenia terminu beatyfikacji jedna z osób bliskich prymasowi. Chodziłam z tą myślą – „Ojciec miał zawsze pod górkę” — przez kilka dni, gdy nagle, w innej wirtualnej rozmowie, przyszło olśnienie: przecież Bóg daje konkretnych świętych na konkretny czas. „To Bóg wybiera czas i pokolenie, dla którego osoba wynoszona do chwały ołtarzy ma być konkretnym znakiem” – potwierdzenie znalazłam w słowach abp. Grzegorza Rysia, wygłoszonych z okazji 20. rocznicy kanonizacji królowej Jadwigi. Skoro tak, to co nam mówi prymas Wyszyński na czas pandemii, czas izolacji? Znacznie więcej, niż mogłabym pomyśleć jeszcze miesiąc temu!

Kiedy jesienią ubiegłego roku przeprowadzałam wywiad z ks. prof. Zdzisławem Kijasem, relatorem procesu beatyfikacyjnego Stefana Wyszyńskiego (do książki o prymasie, z premierą przesuniętą na maj), nie sądziłam, że będzie on aż tak aktualny. Wtedy byłam nawet zadziwiona odpowiedzią na pytanie, czyim patronem mógłby być nowy błogosławiony. Usłyszałam bowiem, że mógłby być „patronem osób, które czują, że znalazły się w sytuacji bez wyjścia”. Wyszyński? Ojciec narodu, interreks, pater patriae? – nie dowierzałam. Nie zdziwiłabym się, gdyby miał być patronem Polski, polskiego Kościoła itd. Ale zwycięski Prymas Tysiąclecia patronem osób czujących, że są w beznadziejnej sytuacji? Dziś już nie tylko przyznaję rację księdzu relatorowi, ale i wiem, że ta beatyfikacja jest wielkim znakiem na teraz. Niezależnie od tego, kiedy się odbędzie, co tym bardziej wpisuje się w nasz czas.

Tak, prymas Wyszyński doskonale wiedział, co znaczy znaleźć się w sytuacji bez wyjścia. Bez swojej winy, bez swojego w niej udziału. Tak jak my dzisiaj. Kiedy w 1949 roku obejmował urząd prymasowski, zdawało się, że system komunistyczny walczący – dosłownie – z wiarą i Kościołem będzie trwać wiecznie. Ale zupełnie wyjątkową sytuacją było uwięzienie. Bezprawna izolacja. Nie wiedział, kiedy się skończy i jak się skończy, bo może zostanie podstępnie zamordowany. I w tej izolacji niezłomny prymas również miewał gorsze okresy – jak my obecnie. Może nawet załamania, skoro płakał. Ale przeszedł ten czas zwycięsko. Dlaczego? Jakie z jego życia i tego doświadczenia płyną dla nas wskazówki? Co najmniej trzy.

Pierwsza: Bogu trzeba nie tylko wierzyć, lecz zawierzyć. „On wierzył nie tylko w to, że Bóg istnieje, ale też w to, że Bóg działa w jego życiu i w dziejach świata” – to cytat z wywiadu z ks. Kijasem. Prymas wiedział, że Bóg jest Ojcem – dobrym Ojcem. Że w czasie ciemności nie opuścił go. „Wiem, że Bóg nie odsunął się ode mnie, jest mi bliższy dziś niż kiedykolwiek; czuję to aż nadto wyraźnie” – zapisał w dzienniku, a wielu dziś tego przecież doświadcza. Jak i tego, że jeśli „człowiek pamięta o tym, że obraca się w porządku nadprzyrodzonym, opuszczają go lęki”. On przestał się lękać, gdy 8 grudnia 1953 roku złożył „Akt osobistego oddania się w niewolę Maryi”.

Wskazówka druga. Czas izolacji był dla prymasa okresem obrachunku ze sobą, przemyśleniem dotychczasowej linii działania („czy to, co się stało, było nieuniknione, czy nie jest zawinione”), a także przeżywania goryczy opuszczenia przez tych, od których mógł oczekiwać wsparcia i lojalności. Ale umiał z tego wszystkiego wyprowadzić dobro. Dokonał przeorientowania linii działania wobec władz państwowych, stworzył program duszpasterski duchowej ofensywy, a gorycz opuszczenia potraktował jako ofiarę złożoną Bogu oczyszczającą serce.

Wskazówka trzecia. To bardzo praktyczna rada dla tych, którzy narzekają na izolację, szczególnie w samotności. Prymas miał na to sposób: modlitwa i praca (ora et labora). I samodyscyplina. „Któż z nas jest panem przeszłości albo przyszłości – tak układam czas, by wypełnić go całkowicie lekturą, która – poza modlitwą – jest nadal jedynym moim zajęciem” – pisał w liście do ojca. Prymas w więzieniu wstawał codziennie o piątej rano! Tak jak na wolności, chociaż w izolacji nie musiał tego robić. Miał ściśle określony harmonogram dnia i skrupulatnie go realizował, koncentrując się na tym, co robił. Na czytaniu i pisaniu spędzał, oprócz niedzieli, sześć godzin dziennie. Pisał, chociaż nie wiedział, czy ktokolwiek będzie mógł z tego skorzystać.

Izolacja była dla prymasa czasem wielkiej próby wiary, nadziei i miłości.

Czy nie jest nam w tym bliski?

We wrześniu 1956 roku, w trzecią rocznicę aresztowania i na ponad miesiąc przed uwolnieniem, kiedy nic jeszcze na to nie wskazywało, prymas w dzienniku zapisał, że nigdy nie wyrzekłby się tego czasu. Dziękował Bogu za czas izolacji! Dlaczego? Wśród wielu powodów najważniejszy był ten: dobro dla jego duszy.

Nie, prymas nie „ma pod górkę”. On idzie z nami. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.