To nie ich wina

Tomasz Rożek

|

GN 15/2020

publikacja 08.04.2020 00:00

Kilka pań nauczycielek stało się pośmiewiskiem całego kraju, gdy wystąpiły w telewizyjnym paśmie Szkoła z TVP. Telewizja publiczna miała szansę pokazać, że w chwili zagrożenia, szczególnie po rekordowo wysokiej dotacji, jest w stanie przyjąć na siebie ciężar zorganizowania edukacji. Koncertowo poległa.

To nie  ich wina youtube.com

Najbardziej żal mi nauczycielek. Tak, popełniały błędy, wysławiały się niezręcznie, były pogubione i przerażone sytuacją, w której się znalazły. Ale nie one są temu winne. Praca przed kamerą jest trudna i wymaga ćwiczenia, prób i doświadczenia. Telewizja nie udźwignęła wyzwania i naraziła wizerunek tych kobiet na poważny uszczerbek. Hejt, z jakim się spotkały, nie jest absolutnie zasłużony. Złośliwe memy, przerobione filmiki, krążące po internecie jak wirus fejki i wycinki z ich wpadkami to jest coś, co może (dosłownie) zabić. Jak one mają wrócić do szkoły, do pracy z dziećmi po pandemii?

Gdzie było wsparcie?

Niektóre z hejtowanych nauczycielek wypowiedziały się w mediach o kulisach swojej pracy. Z ich opowieści wyłania się obraz fuszerki, nędzy i rozpaczy. Przede wszystkim osoby zaangażowane w projekt Szkoła z TVP były delegowane do pracy przez kuratoria albo przez dyrektorów swoich placówek. Nie było castingu, nie było prób kamerowych. Te panie nie zgłaszały się na ochotnika. Od początku nie mogło też chodzić o pieniądze. Jedna z nauczycielek w wywiadzie prasowym wspominała, że oferowano jej 250 złotych. Inne twierdziły, że nikt o żadnych pieniądzach nie mówił i myślały, że nagrywają lekcje w ramach swoich obowiązków. W końcu zostały wydelegowane przez szkołę. Nauczyciele twierdzili też w mediach, że nawet po przeprowadzonej lekcji nikt nie kontaktował się z nimi w sprawach formalnych. Bez umowy, bez prawa do publikowania wizerunku, bez przeniesienia praw autorskich i bez zapłaty.

Tych osób nikt nie przeszkolił przed nagraniem, nikt im nie powiedział, jak zachowywać się przed kamerą. Jedna z nauczycielek opowiadała, że przygotowanie ograniczyło się do stwierdzenia: „proszę sobie wyobrazić, że kamery to dzieci w klasie”. Nikt też nie wsparł merytorycznie. Nikt nie zainteresował się nawet tym, co i w jaki sposób pokazać. Skromne rekwizyty organizowali i przynosili sami pedagodzy. Gdy na nagranie przychodzili z pustymi rękami, mówili przy pustym biurku. Telewizja nie zgodziła się, by lekcje nagrywać w szkołach.

Dostępne jest 22% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.