Maryja czasów grozy

Aleksander Bańka

Najbardziej martwi mnie to, że pozwalamy diabłu, aby rozgrywał Maryją swoją partię w Kościele, używając Jej do jątrzenia, spiskowania, dzielenia i atakowania. W jaki sposób? Za pomocą naszych języków.

Maryja czasów grozy

Diabeł nienawidzi Maryi i ma ku temu wiele powodów. Jako persona deformata – zdeformowana i zdeprawowana anty-osoba zapiekła w samopotępieniu – ogląda w jej wywyższeniu własny upadek. Nie potrafi znieść tajemnicy Bożej łaski, która stworzenie niżej stojące w hierarchii bytów od niego wyniosła do tak wielkiej godności – do stanu, którego on nigdy nie zaznał, a który definitywnie utracił. Nie potrafi również wytrzymać faktu, że Maryja jest ikoną naszego losu i naszego powołania. To bowiem, czego Bóg w całej pełni chciał dla niej, tego również chce dla nas; idziemy jej drogą – przez Syna do Ojca w Duchu Świętym, a ona idzie z nami. Diabeł nie może znieść tego, jak bardzo w tej drodze Maryja jest po naszej stronie i dla nas. Nie akceptuje jej dziewictwa, świętości, Bożego Macierzyństwa, Niepokalanego Poczęcia, Wniebowzięcia i wielu innych słusznych przymiotów oraz tytułów, które przez wieki Kościół odkrywał, medytował i potwierdzał swym autorytetem. Diabeł boi się zdrowej maryjnej teologii, dlatego próbuje z nią walczyć. Nie z Maryją, ale z jej obrazem w nas. I trzeba uczciwie przyznać – ma na tym polu pewne sukcesy.

Wbrew pozorom czas pandemii koronawirusa wiele wyjaśnia. Niepewność, lęk, frustracja i rozmaite napięcia, które przeżywamy, sprawiają, że polaryzują się nasze postawy i krystalizuje religijność. Nie zawsze jednak w dobrym tego słowa znaczeniu. Wraz z intensyfikującymi się w przestrzeni medialnej zapowiedziami czasów ciemności, proroctwami o Bożym gniewie i karze, sprawiedliwości i sądzie (bynajmniej nie ostatecznym), intensyfikuje się również obraz Maryi czasów grozy. Dla wielu to ona jawi się jako ratunek dla ludzkości i jedyna droga ocalenia (jej Syn, jak można domniemywać nie ma już takich zdolności, albo jest po tej drugiej, karzącej stronie). Modlitwa do Maryi? Jedyna słuszna i sprawiedliwa – tylko taka „ma moc”. Oczywiście, moc ma jeszcze Eucharystia, ale to dlatego, że ciało Jezusa wzięło się z ciała Maryi, więc oba te ciała są tak z sobą zjednoczone, że razem z Synem przyjmujemy do serca także Matkę. Ona jest więc współodkupicielką i wszelkie łaski przez jej ręce przechodzą. Generalnie Jezus nie poradziłby sobie ze zbawienie, gdyby nie ona – musi się więc jej słuchać. Maryja czasów grozy to silna kobieta. Gdy Bóg Ojciec wyciąga rękę do kary, ona potrafi schwytać i przytrzymać, a zestresowaną ludzkość ukrywa pod swym płaszczem, bo tam gniew Boży nie sięga. Jest też dobrym wykrywaczem wszelkich zwiedzeń – można za jej pomocą skutecznie testować duchową rzeczywistość. Na przykład, gdy ktoś nie modli się na różańcu, to nie ma w sobie Boga. Jak się charyzmatycy na uwielbienie zbierają, a o Maryi zbyt dużo nie mówią, to znaczy że heretycy i że Kościół protestantyzują. No i wreszcie sprawa autorytetu. Jak wiadomo Maryja jest Matką Kościoła, więc Urząd Nauczycielski ma w małym palcu. Nie trzeba więc biskupów i papieża słuchać – wystarczy Maryi. Co prawda wcześniej zbyt dużo nie mówiła, ale teraz nadrabia i w nowych objawieniach wszystko nam wyjaśnia. Wystarczy brać, czytać i o nic nie pytać, bo kto pyta, ten błądzi, a wątpić w Maryję to grzech.

Niestety, powyższy opis, choć brzmi kuriozalnie, składa się z fragmentów autentycznych wypowiedzi, nauczań, refleksji i poglądów, które krążą w medialnym obiegu, deformując obraz Maryi w sercach wielu katolików. Obecny czas temu sprzyja, choć obraz Maryi czasów grozy kształtuje się w nas od dawna. Działa tu syndrom oblężonej twierdzy, brak teologicznej wiedzy, wiara zbudowana na stereotypach, lęk przed relacjami ekumenicznymi, nieznajomość Biblii, jurydyczny obraz Boga Ojca i wiele innych jeszcze uwarunkowań oraz zaniedbań. Na tym właśnie wygrywa szatan. I nie chodzi tylko o teologiczne błędy w rozumieniu tajemnicy Maryi – te akurat można czasami trochę usprawiedliwić prostą, gorliwą pobożnością. Chodzi o moment, w którym Maryja zaczyna jawić się nagle jako jedyny autorytet niemal zastępujący Chrystusa, a ostatecznie – jako źródło wiedzy pewnej stającej ponad Kościołem, papieżem i biskupami, a często także przeciw nim. Gdy więc czytam w tak zwanych „najnowszych” objawieniach, że Maryja każe bardziej słuchać siebie niż błądzących hierarchów Kościoła, słyszę w tym demoniczny chichot ojca nieposłuszeństwa, pychy i kłamstwa. Jakże łatwo potrafi on wykorzystać mieszankę pobożności, gorliwości, niewiedzy, lęków i naiwności, aby uderzyć w fundamenty Kościół pod pozorem obrony jego tożsamości. Użyć naszą miłość do Maryi przeciwko temu, co ona najbardziej ukochała. Genialnie pomyślane, prawda?

Będę to zawsze powtarzał: kocham Maryję i ma ona bardzo ważne miejsce w moim sercu i w mojej pobożności. Różaniec – ta niezwykła, biblijna i zarazem teologiczna medytacja – stanowi integralny element mojej codzienności. Bez problemów akceptuję wszystkie Maryjne dogmaty w Kościele – są dla mnie wyrazem jego mądrości, dojrzałości i zdrowej pobożności. Dlatego nie godzę się na zamęt, który sieje w Kościele diabeł, używając do tego celu wykrzywionej i niezdrowej maryjności. Nie akceptuję tego, że pod szyldem Maryi jej dzieci chłoną mroczne wizje świata z piekła rodem, karmią się antagonizmami i podziałami, dają wiarę gnostyckim, lękowym, prymitywnie uproszczonym wizjom rzeczywistości. Już najwyższy czas położyć temu kres. Gdy mnie ktoś pyta, jaki obraz Maryi noszę w sercu, najbardziej lubię odpowiadać: Biblijnej młodziutkiej dziewczyny, zdumionej ogromem łaski w sobie, który z czcią zwiastował jej Archanioł. Niewiasty cienia – delikatnej i cichej, potężnie pokornej, okrytej mocą Najwyższego jak płaszczem. Taka jest moja Maryja – uwielbiająca Boga, dyskretnie i głęboko cierpiąca, mistyczna i charyzmatyczna, bosa i tańcząca. Potrafi nosić ciężkie korony, które włożyliśmy jej na głowę, ale bardziej jej do twarzy z ciemnymi włosami. To Niewiasta obleczona w słońce i w kurz drogi do Betlejem, dziewczyna z Apokalipsy i z Nazaretu. W niej odwieczne Słowo rozbiło swój namiot, a ona to Słowo przez całe swe życie kontemplowała, służąc Mu i żyjąc Nim w Duchu Świętym. Tym mnie zachwyca, tego mnie uczy i w tym stanowi dla mnie wzór. Cała reszta jest tego cudowną konsekwencją.